Joseph Warren Remi Soriente Lisbeth Fletcher
Rozkładając naczynia, nuciła pod nosem spokojną, acz żywiołową melodię, której tembr nadawała wiolonczela. Gdy tylko Joseph wyszedł do kuchni, rzucić okiem na grillujące się w piekarniku warzywa, nie miała już większych skrupułów i włączywszy głośnik, podłączyła się przez bluetooth, wybierając utwór, który od wczoraj chodził jej po głowie i nie dawał spokoju.
Na srebrnym podtalerzu, stanęły dwie z kompletu japońskiej porcelany. Mazaje układały się w podrywającego się lotu żurawia. Grace długo stała nad jednym, nie mogąc oderwać wzroku od wzoru na talerzu, aż nie zamrugała oczyma i nie zmusiła samej siebie, aby rozłozyć zastawę do końca. Obok wysokiej szklanki, kieliszek na wino, pękata szklanka na whisky, widelczyk do ciasta... Starała się hamować, nie chcąc, aby stół na tarasie uginał się od przekąsek, problem w tym, że Grace nie umiała się do końca zdecydować, stąd ta mnogość sałatek i tartaletek na raz. Słodkie makaroniki i wytrawne paluszki obsypane makiem, sezamem oraz siemieniem. Skrojone w śmieszne kształty owoce, słupki z chrupiących warzyw, lemoniada z bąbelkowym jabłkiem i nuggetsy w panierce z chipsów na zimno... Dipy, przełożyła do drobnych miseczek, w których jedli w Kioto. Przywiezioną stamtąd herbatę, podawaną na zimno, przelała do dzbanka, a ten stanął obok wazonu ze świeżymi, ciętymi kwiatami. Joseph, obudził ją bukietem niezapominajek oraz pudełkiem malin.
- ... Chyba o niczym nie zapomniałam - odezwała się Accio, która siedziała w progu otwartych, przesuwanych drzwi i przyglądała się jej, strzygąc uszami. Pogłaskała owczarka po pysku, przemykając obok niej do środka. Nie zapowiadali na dzisiejszy wieczór deszczu, ale i tak poprosiła Josepha, aby rozłożył szeroki parasol.
W drodze do kuchni, zdjęła fartuszek, który odrzuciwszy na krzesło, wspięła się na palce i wtuliła w plecy mężczyzny, który mieszał w garnku w swojej popisowej zupie.
- Myślisz, że kiedy zaproponowałam Remiemu, aby przynieśli stroje plażowe, bo nic nie stoi na przeszkodzie, aby po kolacji rozsiąść się ze sjestą nad basenem, potraktował mnie poważnie? Nic nie odpisał... - chichotając, otarła się nosem o kark Warrena, któremu o mało co nie wypadła łyżka z rak. Uciekła od męża, wygładzając materiał przylegającego do ciała, pudroworóżowego kombinezonu, w którym nie dało się już ukryć rosnącego z wydawałoby się dnia a dzień brzuszka. Obróciwszy się na palcach, obsypała jagodowe ciasto na deser listkami świeżej mięty. Nasłuchiwała dzwonka do drzwi, pilnującej samej siebie, aby nie zanurzyć palca w śmietankowej masie, którą ubijała dzisiejszego popołudnia.
- Co schowałeś z alkoholi do lodówki do schłodzenia się? Mój bezalkoholowy szampan również tam jest?
a
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren, Remi Soriente, Lisbeth Fletcher
Warzywa potrzebowały jeszcze chwili i będzie można podawać je do jedzenia, więc doszedłszy do wniosku, że lepiej, jeśli zostaną w wyłączonym, nagrzanym wciąż piekarnik, uśmiechając się do siebie, odpalając gaz i zestawił garnek, w którym musiał dokończyć zupę..., z dyni, do której musiał dorobić grzanki i posiekać natkę pietruszki.
Kiedy zaszła go od tyłu i wtulając się w jego łopatki, spytała o Remiego, odwrócił się do niej i nie przestając mieszać zmiksowaną na krem masę warzyw, wzruszywszy ramionami, odparł:
– Nie wiem, kochanie... – Zastanawiając się, objął ją i przyciągając do siebie, dotknął do jej nosa, aby po chwili powiedzieć, że „na 100% wziął”. Poprosił, żeby podała mu pieprz, który zmielił i dodał do zupy. Sięgnął po łyżeczkę, na którą nabrał trochę kremu i uśmiechając się, wyciągnął w jej stronę, żeby „spróbowała”. – Nie jest..., mdła? – Dopytywał i zgodnie z jej poleceniem zaczął dosypywać do garnka pieprz. Zajął się gotowaniem więc w chwili, w której otarła się o jego szyję, owiewając ją ciepłym, miętowo-jagodowym oddechem; zadrżał i starając się wyswobodzić, odwrócił się znów w stronę Grace.
– Co włączyłaś? – Zapytał, kiedy dosłyszał dolatującą z tarasu melodię, której nie rozpoznawał, mimo że miał wrażenie, że nucić musiała ją od kilku dni i jak zawsze w takich chwilach, zaczął się zastanawiać, dlaczego zwlekała do ostatniej chwili, zamiast włączyć od razu utwór, który grał w głowie kobiecie od dawna. Chciał złapać Grace i połaskotać, tylko że uciekając, złapała ciasto, które przesunęła, aby obsypywać jak gdyby nic listkami świeżej mięty. Zaśmiał się, bo pogroziła mu umazanymi w kremie palcami, co starała się wytłumaczyć, że „zebrała z boku”. Uśmiechając się, ciężko odsapnął, żeby po chwili powiedzieć:
– Jest twój..., szampon – Zaśmiał się i otworzywszy lodówkę, zaprezentował obłożenie półki na alkohol; różowe wino, które pili z Hai, przygotowując ozdoby na Halloween, kilka butelek Cigar City — jego ulubionego piwa, a przede wszystkim jej szampan bez procentów. – Czy taka zawartość panią zadawala? – Nie dodał jedynie, że nie chłodził butelki whisky, którą mieli napocząć z Remim już od dawna, ale wciąż nie było okazji i..., czasu. Popatrzył na jagodowy placek, który obracała, żeby sprawdzić czy krem wszędzie był równo rozłożony, kiedy dosłyszeli dzwonek.
– Ja otworzę, a tymczasem nie spuszczaj zupy z oczu – poprosił i łapiąc Accio!, która była przy drzwiach zanim mogliby pomyśleć, żeby podejść, za obrożę tak, aby nie wyskoczyła na Soriente i jego dziewczynę, odciągnął psisko i otworzył im drzwi; Accio! nie wytrzymała napięcia i wciskając głowę między kolana Josepha, wyrywała się, żeby polizać i zapoznać się z gośćmi.
– Cześć! Wchodźcie i nie bójcie się..., nie gryzie, ale pewnie zaraz będzie was ślinić, żeby poznać wasz zapach. Nie czuje – dodał, dotykając do nosa Accio!, która starała się złapać jego dłoń.
Warzywa potrzebowały jeszcze chwili i będzie można podawać je do jedzenia, więc doszedłszy do wniosku, że lepiej, jeśli zostaną w wyłączonym, nagrzanym wciąż piekarnik, uśmiechając się do siebie, odpalając gaz i zestawił garnek, w którym musiał dokończyć zupę..., z dyni, do której musiał dorobić grzanki i posiekać natkę pietruszki.
Kiedy zaszła go od tyłu i wtulając się w jego łopatki, spytała o Remiego, odwrócił się do niej i nie przestając mieszać zmiksowaną na krem masę warzyw, wzruszywszy ramionami, odparł:
– Nie wiem, kochanie... – Zastanawiając się, objął ją i przyciągając do siebie, dotknął do jej nosa, aby po chwili powiedzieć, że „na 100% wziął”. Poprosił, żeby podała mu pieprz, który zmielił i dodał do zupy. Sięgnął po łyżeczkę, na którą nabrał trochę kremu i uśmiechając się, wyciągnął w jej stronę, żeby „spróbowała”. – Nie jest..., mdła? – Dopytywał i zgodnie z jej poleceniem zaczął dosypywać do garnka pieprz. Zajął się gotowaniem więc w chwili, w której otarła się o jego szyję, owiewając ją ciepłym, miętowo-jagodowym oddechem; zadrżał i starając się wyswobodzić, odwrócił się znów w stronę Grace.
– Co włączyłaś? – Zapytał, kiedy dosłyszał dolatującą z tarasu melodię, której nie rozpoznawał, mimo że miał wrażenie, że nucić musiała ją od kilku dni i jak zawsze w takich chwilach, zaczął się zastanawiać, dlaczego zwlekała do ostatniej chwili, zamiast włączyć od razu utwór, który grał w głowie kobiecie od dawna. Chciał złapać Grace i połaskotać, tylko że uciekając, złapała ciasto, które przesunęła, aby obsypywać jak gdyby nic listkami świeżej mięty. Zaśmiał się, bo pogroziła mu umazanymi w kremie palcami, co starała się wytłumaczyć, że „zebrała z boku”. Uśmiechając się, ciężko odsapnął, żeby po chwili powiedzieć:
– Jest twój..., szampon – Zaśmiał się i otworzywszy lodówkę, zaprezentował obłożenie półki na alkohol; różowe wino, które pili z Hai, przygotowując ozdoby na Halloween, kilka butelek Cigar City — jego ulubionego piwa, a przede wszystkim jej szampan bez procentów. – Czy taka zawartość panią zadawala? – Nie dodał jedynie, że nie chłodził butelki whisky, którą mieli napocząć z Remim już od dawna, ale wciąż nie było okazji i..., czasu. Popatrzył na jagodowy placek, który obracała, żeby sprawdzić czy krem wszędzie był równo rozłożony, kiedy dosłyszeli dzwonek.
– Ja otworzę, a tymczasem nie spuszczaj zupy z oczu – poprosił i łapiąc Accio!, która była przy drzwiach zanim mogliby pomyśleć, żeby podejść, za obrożę tak, aby nie wyskoczyła na Soriente i jego dziewczynę, odciągnął psisko i otworzył im drzwi; Accio! nie wytrzymała napięcia i wciskając głowę między kolana Josepha, wyrywała się, żeby polizać i zapoznać się z gośćmi.
– Cześć! Wchodźcie i nie bójcie się..., nie gryzie, ale pewnie zaraz będzie was ślinić, żeby poznać wasz zapach. Nie czuje – dodał, dotykając do nosa Accio!, która starała się złapać jego dłoń.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Jakież to niesamowite perypetie musiały się zadziać, skoro dwie tak urocze istotki jak Lisbeth i Grace, miały sposobność poznać się w areszcie? W zasadzie chyba nie było już wydarzenia, które mogłoby Remiego zadziwić. Co lepsze wyniknęło z tego naprawdę sporo dobrego, a w rezultacie Warrenowie zaprosili go i Liskę na wspólną kolację. Z jednej strony było mu trochę dziwnie pojawić się u nich z kimś nowym, bo przecież Halloween spędzał z Avą. Tylko, że to był właściwie ich ostatni wspólny dzień, o czym dopiero później się przekonali. W każdym razie wiele się od tego czasu zmieniło.
Oczywiście samo spotkanie z Warrenami wiązało się z przygotowaniami, i nie miał tutaj na myśli tylko prezentów, które dla nich wybrali na ostatnich zakupach. Remi wiedział, że jego kobieta nie należy do najodważniejszych osób, więc tego typu spotkania zapewne wywoływały u niej niemały stres. Długo rozmawiali o wszystkim, a on starał się przybliżyć jej jeszcze lepiej sylwetki Greca i Josepha, chociaż tego drugiego znał w sumie niezbyt dobrze, ale co tu dużo ukrywać, z chyba najlepszej strony.
Z racji, że Warrenowie mieszkali całkiem niedaleko, on i Lisbeth postanowili się przejść. Był przyjemny wieczór, a podczas kolacji prawdopodobnie pozwolą sobie wypić coś więcej, a przynajmniej on liczył na to, że w reszcie uda mu się skosztować obiecanej whisky z Josephem. W każdym razie o ustalonej godzinie znaleźli się przed domem Warrenów. Remi spojrzał na Lisę i dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że miała na sobie czapkę. Chyba był już do nich tak przyzwyczajony, że nie zwrócił uwagi wczęśniej na to zbędne akcesorium, które kompletnie nie pasowało do kreacji, jaką miała na sobie tamtego dnia.
- Kochanie? Co ty masz na sobie? Nosz... - Zadzwonili już do drzwi, więc nie było czasu, dlatego złapał za daszek i zdjął czapkę z głowy Lisy, odrzucając ją gdzieś na bok, w stronę żywopłotów. - Jesteś niemożliwa - dodał jeszcze kręcąc przy tym głową i uśmiechając się do niej z jakąś nutką politowania wymalowaną na twarzy. Kilka sekund później Joseph stał już w drzwiach, witając ich wraz ze swoim przepięknym owczarkiem u boku. - Hej! Świetnie cię widzieć - Remi pierwszy się przywitał, wręczając mężczyźnie butelkę wyśmienitego, czerwonego wina. - Moją Lisbeth już poznałeś prawda? - Dodał obejmując delikatnie Lisę w pasie, aby dodać jej nieco odwagi. Tylko, że zaraz potem wilk wyrwał się do przodu, kupując tym samym uwagę Remka. - No ciebie także! Hej piękna - kucnął pozwalając na to, aby pies zapoznał się z nim. - Jak się wabi? - Zapytał szczerze zafascynowany zwierzęciem. Zdecydowanie był psiarzem, ale praca i styl życia nieszczególnie pozwalały mu na posiadanie pupila. - A gdzie nasza mamusia? - Zagadnął wstając i spoglądając w głąb ich przyjemnie urządzonego domu. Nie widział Grace od kilku tygodni, ale otrzymał niedawno fotografie na której, co tu dużo mówić, obecność małej Lily była już całkiem dobrze zauważalna.
Lisbeth Fletcher Grace Warren Joseph Warren
Oczywiście samo spotkanie z Warrenami wiązało się z przygotowaniami, i nie miał tutaj na myśli tylko prezentów, które dla nich wybrali na ostatnich zakupach. Remi wiedział, że jego kobieta nie należy do najodważniejszych osób, więc tego typu spotkania zapewne wywoływały u niej niemały stres. Długo rozmawiali o wszystkim, a on starał się przybliżyć jej jeszcze lepiej sylwetki Greca i Josepha, chociaż tego drugiego znał w sumie niezbyt dobrze, ale co tu dużo ukrywać, z chyba najlepszej strony.
Z racji, że Warrenowie mieszkali całkiem niedaleko, on i Lisbeth postanowili się przejść. Był przyjemny wieczór, a podczas kolacji prawdopodobnie pozwolą sobie wypić coś więcej, a przynajmniej on liczył na to, że w reszcie uda mu się skosztować obiecanej whisky z Josephem. W każdym razie o ustalonej godzinie znaleźli się przed domem Warrenów. Remi spojrzał na Lisę i dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że miała na sobie czapkę. Chyba był już do nich tak przyzwyczajony, że nie zwrócił uwagi wczęśniej na to zbędne akcesorium, które kompletnie nie pasowało do kreacji, jaką miała na sobie tamtego dnia.
- Kochanie? Co ty masz na sobie? Nosz... - Zadzwonili już do drzwi, więc nie było czasu, dlatego złapał za daszek i zdjął czapkę z głowy Lisy, odrzucając ją gdzieś na bok, w stronę żywopłotów. - Jesteś niemożliwa - dodał jeszcze kręcąc przy tym głową i uśmiechając się do niej z jakąś nutką politowania wymalowaną na twarzy. Kilka sekund później Joseph stał już w drzwiach, witając ich wraz ze swoim przepięknym owczarkiem u boku. - Hej! Świetnie cię widzieć - Remi pierwszy się przywitał, wręczając mężczyźnie butelkę wyśmienitego, czerwonego wina. - Moją Lisbeth już poznałeś prawda? - Dodał obejmując delikatnie Lisę w pasie, aby dodać jej nieco odwagi. Tylko, że zaraz potem wilk wyrwał się do przodu, kupując tym samym uwagę Remka. - No ciebie także! Hej piękna - kucnął pozwalając na to, aby pies zapoznał się z nim. - Jak się wabi? - Zapytał szczerze zafascynowany zwierzęciem. Zdecydowanie był psiarzem, ale praca i styl życia nieszczególnie pozwalały mu na posiadanie pupila. - A gdzie nasza mamusia? - Zagadnął wstając i spoglądając w głąb ich przyjemnie urządzonego domu. Nie widział Grace od kilku tygodni, ale otrzymał niedawno fotografie na której, co tu dużo mówić, obecność małej Lily była już całkiem dobrze zauważalna.
Lisbeth Fletcher Grace Warren Joseph Warren
mów mi/kontakt
Borsuk
a
49.
Kiedy Remi powiedział jej o zaproszeniu, przeraziła się nie na żarty, nie chodziło o Grace i Josepha, bo tych poznała i miała okazję oboje obdarzyć sympatią, jednak wizja pójścia do znajomych Soriente w roli jego oficjalnej dziewczyny była dla niej stresująca. Tym bardziej, że jak na złość, musiała zadać producentowi o kilka pytań za dużo, przede wszystkim to, czy Warrenowie poznali jego wcześniejszą dziewczynę. Naturalnie więc obawiała się, że nie przypadnie im tak do gustów, jak poprzednia partnerka Remiego, a chociaż sama daleka była od bawienia się w jakąkolwiek rywalizację, to jak każdy człowiek, nie chciała wypaść źle. Z tego też względu próbowała przygotować się do tego dnia, jak należy, udała się nawet na zakupy, by kupić jakiś niekompromitujący ją strój kąpielowy, gdyż wszystkie jakie posiadała były sportowe i raczej wyglądałaby w nich żałośnie w takich okolicznościach. Ubrała się też w dopasowaną, ale nie przesadnie elegancką czerwoną sukienkę, mając nadzieję, że Remiego ucieszy brak dresów. Inna sprawa, że o czapce nie zapomniała, w końcu była zestresowana i nawet uwierzyła, że Soriente nie ma nic przeciwko niej, ale już przed samymi drzwiami Warrenów okazało się, że jednak była zbyt łatwowierna.
- Ej - mruknęła, śledząc wzrokiem trajektorię czapki, którą Remi gdzieś rzucił. - Myślałam, że ci nie przeszkadza - dodała pod nosem i poprawiła doniczkę z monsterą, która była częścią ich prezentu dla przyjaciół mężczyzny. Serce chciało jej wyskoczyć z piersi, a teraz, gdy nie miała ochrony w postaci czapki, to już w ogóle się bała, ale próbowała to ukrywać, aby nie skompromitować się już na wstępie. Dlatego też, gdy drzwi się otworzyły, postanowiła pójść w ślady Remiego i przywołać na twarzy uśmiech.
- Dzień dobry - przywitała się grzecznie, bo jednak była trochę sztywna w kwestii takich powitań. W wielu innych tez, ale obiecała sobie, że będzie z tym walczyć. Poza tym jej wzrok szybko uciekł w kierunku psiaka, które Lisa szczerze uwielbiała. Zawsze marzyła o posiadaniu własnego, ale nie mogła sobie na to pozwolić, z racji licznych treningów. Zazdrościła więc Remiemu, że już oddał prezent gospodarzowi i mógł się przywitać z owczarkiem. - Proszę, tutaj jeszcze taka roślina od nas, mam nadzieję, że będzie wam pasować - przekazała kolejny prezent Josephowi, bo Grace jeszcze nie było przy wejściu, a też Fletcher nie była pewna, czy podawanie jej ciężkiej rośliny byłoby rozsądne, zważywszy na zaawansowaną ciążę. Kiedy więc ręce jej się zwolniły, sama też klęknęła, by przywitać się z psiakiem. - Hej maluchu! - pogłaskała zwierzę za uchem uśmiechając się szerzej. Nie ma co ukrywać, z miejsca zakochała się w ich pupilu. - Jak to się stało, że nie czuje? - uniosła głowę w stronę Josepha, ciekawa tej kwestii. Nigdy nie spotkała się z psem, który cierpiał na taką przypadłość, ale to dobrze, że najwyraźniej mimo tej trudności zwierzak miał się dobrze.
Grace Warren Joseph Warren Remi Soriente
Kiedy Remi powiedział jej o zaproszeniu, przeraziła się nie na żarty, nie chodziło o Grace i Josepha, bo tych poznała i miała okazję oboje obdarzyć sympatią, jednak wizja pójścia do znajomych Soriente w roli jego oficjalnej dziewczyny była dla niej stresująca. Tym bardziej, że jak na złość, musiała zadać producentowi o kilka pytań za dużo, przede wszystkim to, czy Warrenowie poznali jego wcześniejszą dziewczynę. Naturalnie więc obawiała się, że nie przypadnie im tak do gustów, jak poprzednia partnerka Remiego, a chociaż sama daleka była od bawienia się w jakąkolwiek rywalizację, to jak każdy człowiek, nie chciała wypaść źle. Z tego też względu próbowała przygotować się do tego dnia, jak należy, udała się nawet na zakupy, by kupić jakiś niekompromitujący ją strój kąpielowy, gdyż wszystkie jakie posiadała były sportowe i raczej wyglądałaby w nich żałośnie w takich okolicznościach. Ubrała się też w dopasowaną, ale nie przesadnie elegancką czerwoną sukienkę, mając nadzieję, że Remiego ucieszy brak dresów. Inna sprawa, że o czapce nie zapomniała, w końcu była zestresowana i nawet uwierzyła, że Soriente nie ma nic przeciwko niej, ale już przed samymi drzwiami Warrenów okazało się, że jednak była zbyt łatwowierna.
- Ej - mruknęła, śledząc wzrokiem trajektorię czapki, którą Remi gdzieś rzucił. - Myślałam, że ci nie przeszkadza - dodała pod nosem i poprawiła doniczkę z monsterą, która była częścią ich prezentu dla przyjaciół mężczyzny. Serce chciało jej wyskoczyć z piersi, a teraz, gdy nie miała ochrony w postaci czapki, to już w ogóle się bała, ale próbowała to ukrywać, aby nie skompromitować się już na wstępie. Dlatego też, gdy drzwi się otworzyły, postanowiła pójść w ślady Remiego i przywołać na twarzy uśmiech.
- Dzień dobry - przywitała się grzecznie, bo jednak była trochę sztywna w kwestii takich powitań. W wielu innych tez, ale obiecała sobie, że będzie z tym walczyć. Poza tym jej wzrok szybko uciekł w kierunku psiaka, które Lisa szczerze uwielbiała. Zawsze marzyła o posiadaniu własnego, ale nie mogła sobie na to pozwolić, z racji licznych treningów. Zazdrościła więc Remiemu, że już oddał prezent gospodarzowi i mógł się przywitać z owczarkiem. - Proszę, tutaj jeszcze taka roślina od nas, mam nadzieję, że będzie wam pasować - przekazała kolejny prezent Josephowi, bo Grace jeszcze nie było przy wejściu, a też Fletcher nie była pewna, czy podawanie jej ciężkiej rośliny byłoby rozsądne, zważywszy na zaawansowaną ciążę. Kiedy więc ręce jej się zwolniły, sama też klęknęła, by przywitać się z psiakiem. - Hej maluchu! - pogłaskała zwierzę za uchem uśmiechając się szerzej. Nie ma co ukrywać, z miejsca zakochała się w ich pupilu. - Jak to się stało, że nie czuje? - uniosła głowę w stronę Josepha, ciekawa tej kwestii. Nigdy nie spotkała się z psem, który cierpiał na taką przypadłość, ale to dobrze, że najwyraźniej mimo tej trudności zwierzak miał się dobrze.
Grace Warren Joseph Warren Remi Soriente
mów mi/kontakt
Lilka
a
Joseph Warren Remi Soriente Lisbeth Fletcher
Uśmiechnęła się. Mieli basen, a tak rzadko z niego korzystali. Dlatego, gdy zgadywała się z Remim w sprawie kolacji, zasugerowała, aby wspólnie z Lisbeth przynieśli stroje, w których po sjeście, będą mogli dać nura do wody, a całe spotkanie, przenieść na brzeg basenu. Grace, nie czuła się do końca swobodnie w sztywnych schematach oraz oficjalnych formach.
- Pytasz o zupę? - wskazała palcem na garnek, w którym bulgotał zblendowany krem, a gdy podsunął jej łyżkę, skosztowała. Chwilę, wsmakowywała się w to, co uszczknęła, aby następnie sięgnąć po młynek z suszonym chili. - Soli wystarczy. Jeszcze dodasz jej za dużo i wyda się, że jesteś zakochany... Ale odrobina ostrości, na pewno jej dobrze zrobi. Tylko szczypta - obiecała, po czym zakręciła dwu - nie. Trzykrotnie młynkiem nad otwartym garnkiem i wymieszała zawartość. Od razu chili przeszło również do zapachu, dlatego też odsunęła się od buchającego ciepła, które mogło przeczyścić nozdrza.
Osuszyła pachnące miętą ręce w kuchenną ściereczkę i obejrzała się na zawartość lodówki, której prezentację dokonywał Joseph.
- Będę, jeżeli potwierdzisz, że zamroziłeś kostki lodu, ale także małe truskawki wetknięte w formę na lód... Zrobiłeś to, prawda? - zmrużyła oczy. Słysząc dzwonek do drzwi, obejrzała się w stronę korytarza. Accio od razu podniosła raban, prawdopodobnie wyczuwając, że oczekują z Josephem gości. Chciała wyjść im na przeciw, tyle że uprzedził ją mężczyzna. Skinęła więc głową i odwróciwszy się do kuchenki, odliczała ostatnie trzy minuty, mieszając krem, aby nie przypalił się na dnie. Teoretycznie, nie miał prawa, ale w praktyce... Różnie to wychodziło.
Mogąc wyłączyć gaz, odwiesiła na wysokie, barowe krzesło fartuszek i podreptała do wejścia, gdzie Accio leżąc rozwalona jak mały szczeniak na grzbiecie, łasiła się do Lisbeth.
- Oho! Kupiona - zaśmiała się, stając obok Josepha. Ponieważ Accio okupywała dziewczynę, podeszła najpierw do Remiego. Wspięła się na palce, muskając jego policzek w przelotnym, przyjacielskim cmoknięciu.
- Musisz rozstrzygnąć nasz zakład... Macie kąpielówki i bikini, czy nie? Joseph już szukał w szafie, czy będzie mógł Ci w razie czego coś pożyczyć. Rozważaliśmy też opcje topless... - puściwszy przyjacielowi perskie oczko, zwróciła się do Lisbeth.
- Ostrzegam, że jak Cię polubi, to spędzi resztę wieczoru z pyskiem na Twoich kolanach... - uścisnęła dziewczynę i chwyciwszy w locie dłoń męża, zaprosiła wszystkich na taras, skąd rozpościerał się widok na ogród, który Grace zaczęła urządzać na modę tych japońskich. Pod oczko, Warren wykopał już mały grajdół. Dość blisko tarasu, kwitł jaśmin, a w zasięgu ich wzroku, znajdowały się drobne konstrukcje z kamieni.
- Jesteście głodni i podawać od razu obiad, czy najpierw mały aperitif w postaci napojów bądź alkoholu? - gestem, wskazała, aby oboje się rozgościli.
Uśmiechnęła się. Mieli basen, a tak rzadko z niego korzystali. Dlatego, gdy zgadywała się z Remim w sprawie kolacji, zasugerowała, aby wspólnie z Lisbeth przynieśli stroje, w których po sjeście, będą mogli dać nura do wody, a całe spotkanie, przenieść na brzeg basenu. Grace, nie czuła się do końca swobodnie w sztywnych schematach oraz oficjalnych formach.
- Pytasz o zupę? - wskazała palcem na garnek, w którym bulgotał zblendowany krem, a gdy podsunął jej łyżkę, skosztowała. Chwilę, wsmakowywała się w to, co uszczknęła, aby następnie sięgnąć po młynek z suszonym chili. - Soli wystarczy. Jeszcze dodasz jej za dużo i wyda się, że jesteś zakochany... Ale odrobina ostrości, na pewno jej dobrze zrobi. Tylko szczypta - obiecała, po czym zakręciła dwu - nie. Trzykrotnie młynkiem nad otwartym garnkiem i wymieszała zawartość. Od razu chili przeszło również do zapachu, dlatego też odsunęła się od buchającego ciepła, które mogło przeczyścić nozdrza.
Osuszyła pachnące miętą ręce w kuchenną ściereczkę i obejrzała się na zawartość lodówki, której prezentację dokonywał Joseph.
- Będę, jeżeli potwierdzisz, że zamroziłeś kostki lodu, ale także małe truskawki wetknięte w formę na lód... Zrobiłeś to, prawda? - zmrużyła oczy. Słysząc dzwonek do drzwi, obejrzała się w stronę korytarza. Accio od razu podniosła raban, prawdopodobnie wyczuwając, że oczekują z Josephem gości. Chciała wyjść im na przeciw, tyle że uprzedził ją mężczyzna. Skinęła więc głową i odwróciwszy się do kuchenki, odliczała ostatnie trzy minuty, mieszając krem, aby nie przypalił się na dnie. Teoretycznie, nie miał prawa, ale w praktyce... Różnie to wychodziło.
Mogąc wyłączyć gaz, odwiesiła na wysokie, barowe krzesło fartuszek i podreptała do wejścia, gdzie Accio leżąc rozwalona jak mały szczeniak na grzbiecie, łasiła się do Lisbeth.
- Oho! Kupiona - zaśmiała się, stając obok Josepha. Ponieważ Accio okupywała dziewczynę, podeszła najpierw do Remiego. Wspięła się na palce, muskając jego policzek w przelotnym, przyjacielskim cmoknięciu.
- Musisz rozstrzygnąć nasz zakład... Macie kąpielówki i bikini, czy nie? Joseph już szukał w szafie, czy będzie mógł Ci w razie czego coś pożyczyć. Rozważaliśmy też opcje topless... - puściwszy przyjacielowi perskie oczko, zwróciła się do Lisbeth.
- Ostrzegam, że jak Cię polubi, to spędzi resztę wieczoru z pyskiem na Twoich kolanach... - uścisnęła dziewczynę i chwyciwszy w locie dłoń męża, zaprosiła wszystkich na taras, skąd rozpościerał się widok na ogród, który Grace zaczęła urządzać na modę tych japońskich. Pod oczko, Warren wykopał już mały grajdół. Dość blisko tarasu, kwitł jaśmin, a w zasięgu ich wzroku, znajdowały się drobne konstrukcje z kamieni.
- Jesteście głodni i podawać od razu obiad, czy najpierw mały aperitif w postaci napojów bądź alkoholu? - gestem, wskazała, aby oboje się rozgościli.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren, Remi Soriente, Lisbeth Fletcher
Pozwolił Grace doprawiać zupę tak, jak uważała za słuszne i zabrał się za przegląd lodówki, której zawartość — a szczególnie półki na wino — zaprezentował żonie i kiedy spytała o kostki lodu, uśmiechnął się..., pamiętał o nich, ale kiedy spytała o truskawki..., zwątpił. Przejrzał półki i skoro nie znalazł owoców w górnej części doszedł do wniosku, że musiały być w zamrażarce; gdyby nie Grace, nie zajrzałby tam, ale widział, że żona nie odpuści. Uśmiechając się, dosłyszał dzwonek, na który Accio zareagowała tak, jak zawsze — poderwała się i podbiegłszy do drzwi, zaczęła drapać w nie, poszczekując radośnie, ustami musnął policzek, kiedy przechodził obok kobiety. Złapał psisko za obrożę i otworzywszy drzwi, uśmiechnął się serdecznie; ponad kolanami wystawał śliniący się pyszczek i kiedy wymieniali z Remim uściski rąk, Accio nie wytrzymała i dopadła do nich obwąchując..., czy raczej językiem badając zapach gości.
Zaśmiał się, kiedy Remi napomknął, że „znają się z Lis”. Tak..., mieli — wyjątkowo — okoliczność poznać się po imionach, nazwiskach, a w wypadku kobiety także po odciskach palców i wzroście, na komendzie, z której zabrał siedzącą z nią w areszcie żonę..., ale z Lisbeth widzieli się wcześniej już, kiedy odwiedzając grób córki i matki, wpadł na nią i przez to miał wrażenie, że znali się o wiele lepiej, jak mogłoby się wydawać; rozmawiali przecież... Chyba z tego powodu, wpadając na siebie na komendzie, oboje wydawali się..., spięci a tak naprawdę byli zakłopotani.
Zapraszając oboje, zabrał doniczki od dziewczyny i butelkę wina z rąk Remiego. Opowiadając o akcji, w której Accio! straciła powonienie. – Skończony idiota... Przemieszał heroinę z jakąś substancją, która była silnie żrąca. Miała poparzony cały pyszczek..., o tutaj jeszcze ma bliznę – dodał, odstawiając roślinkę na kuchenny blat. Przywołał psisko, które oparło się ufnie, nie przestając machać puszystym ogonem, o jego kolano, kiedy ukucnął. Pokazał Lis plackowatą bliznę, a suka w nadziei, że dostanie coś, co będzie smaczne, skoro pan dotykał do jej pyska, zaczęła — nie otrzymawszy nic od Warrena — zaczepiać dziewczynę. Zaśmiali się wszyscy, kiedy łasiła się do niej i nie przejęła się, że nawet Pani uprzedzała gości przed jej sztuczką. Objął Grace od razu i uśmiechając się skinął głową.
– Tak..., i tak jak zakładałem... Mógłbyś wcisnąć się w moje kąpielówki, ale nogawka sięgałaby ci zaraz za..., zagięcie w pachwinie. Nie chciała mi wierzyć, że jesteś wyższy, a tymczasem... – Wyjaśnił i kiedy Grace zaczęła ciągnąć gości na taras, sam zabrał się za przygotowania napojów, które wybrali. Wyszedłszy z tacą z kieliszkami i szklankami, ale także małymi kanapeczkami, które przygotowała Grace za nimi na taras i stając za krzesłem, w którym siedziała Grace, wpatrzył się w Remiego.
– Wiesz, co na nas czeka? W ogóle..., skusisz się na cygara? Nie mam z kim zapalić, a sam..., nie będę siedzieć i dymić... – Pochylając się, spojrzał na Grace i spytał czy mogą...
Pozwolił Grace doprawiać zupę tak, jak uważała za słuszne i zabrał się za przegląd lodówki, której zawartość — a szczególnie półki na wino — zaprezentował żonie i kiedy spytała o kostki lodu, uśmiechnął się..., pamiętał o nich, ale kiedy spytała o truskawki..., zwątpił. Przejrzał półki i skoro nie znalazł owoców w górnej części doszedł do wniosku, że musiały być w zamrażarce; gdyby nie Grace, nie zajrzałby tam, ale widział, że żona nie odpuści. Uśmiechając się, dosłyszał dzwonek, na który Accio zareagowała tak, jak zawsze — poderwała się i podbiegłszy do drzwi, zaczęła drapać w nie, poszczekując radośnie, ustami musnął policzek, kiedy przechodził obok kobiety. Złapał psisko za obrożę i otworzywszy drzwi, uśmiechnął się serdecznie; ponad kolanami wystawał śliniący się pyszczek i kiedy wymieniali z Remim uściski rąk, Accio nie wytrzymała i dopadła do nich obwąchując..., czy raczej językiem badając zapach gości.
Zaśmiał się, kiedy Remi napomknął, że „znają się z Lis”. Tak..., mieli — wyjątkowo — okoliczność poznać się po imionach, nazwiskach, a w wypadku kobiety także po odciskach palców i wzroście, na komendzie, z której zabrał siedzącą z nią w areszcie żonę..., ale z Lisbeth widzieli się wcześniej już, kiedy odwiedzając grób córki i matki, wpadł na nią i przez to miał wrażenie, że znali się o wiele lepiej, jak mogłoby się wydawać; rozmawiali przecież... Chyba z tego powodu, wpadając na siebie na komendzie, oboje wydawali się..., spięci a tak naprawdę byli zakłopotani.
Zapraszając oboje, zabrał doniczki od dziewczyny i butelkę wina z rąk Remiego. Opowiadając o akcji, w której Accio! straciła powonienie. – Skończony idiota... Przemieszał heroinę z jakąś substancją, która była silnie żrąca. Miała poparzony cały pyszczek..., o tutaj jeszcze ma bliznę – dodał, odstawiając roślinkę na kuchenny blat. Przywołał psisko, które oparło się ufnie, nie przestając machać puszystym ogonem, o jego kolano, kiedy ukucnął. Pokazał Lis plackowatą bliznę, a suka w nadziei, że dostanie coś, co będzie smaczne, skoro pan dotykał do jej pyska, zaczęła — nie otrzymawszy nic od Warrena — zaczepiać dziewczynę. Zaśmiali się wszyscy, kiedy łasiła się do niej i nie przejęła się, że nawet Pani uprzedzała gości przed jej sztuczką. Objął Grace od razu i uśmiechając się skinął głową.
– Tak..., i tak jak zakładałem... Mógłbyś wcisnąć się w moje kąpielówki, ale nogawka sięgałaby ci zaraz za..., zagięcie w pachwinie. Nie chciała mi wierzyć, że jesteś wyższy, a tymczasem... – Wyjaśnił i kiedy Grace zaczęła ciągnąć gości na taras, sam zabrał się za przygotowania napojów, które wybrali. Wyszedłszy z tacą z kieliszkami i szklankami, ale także małymi kanapeczkami, które przygotowała Grace za nimi na taras i stając za krzesłem, w którym siedziała Grace, wpatrzył się w Remiego.
– Wiesz, co na nas czeka? W ogóle..., skusisz się na cygara? Nie mam z kim zapalić, a sam..., nie będę siedzieć i dymić... – Pochylając się, spojrzał na Grace i spytał czy mogą...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Czasem brakowało mu słów, aby skomentować zachowanie Lisbeth, chociaż z drugiej strony wiedział, że nie była do końca świadoma iż niektóre z jej poczynań są wynikiem nieprzepracowanych jeszcze problemów. Dajmy na to taka czapeczka, niby nic wielkiego, ale od jakiegoś czasu Soriente wiedział, że Lisa skrywa się pod nimi w poszukiwaniu bezpieczeństwa i ucieczki, a nie tylko ze względów modowych. Aczkolwiek były one dla brunetki ważnym elementem i o ile na co dzień mógł przymknąć na nie oko, o tyle w niektórych sytuacjach należało walczyć ze złymi przyzwyczajeniami dziewczyny. Dlatego nim weszli, pozbył jej nakrycia głowy i chociaż bał się, że może Lisa zestresuje się jeszcze bardziej, to chyba obecność Accio wpłynęła na nią kojąco.
- Była psem policyjnym? - Chciał się upewnić, bo w zasadzie z opowieści Josepha właśnie to wynikało. Patrząc na to jaki dom i rodzinę tworzyli Warrenowie, Remiego naszła myśl, że chyba osiągnął ten okres we własnym życiu, w którym poczułby szczęście mogąc obrazem własnej codzienności chociaż odrobinę zbliżyć się do tego co widział przed oczami. - Mamy, wzięliśmy wszystko ze sobą - odpowiedział, po czym jak już przywitał się z przyjaciółką. - Cóż... to też jakieś rozwiązanie - rzucił niby poważnie, ale przy tym uśmiechając się łobuzersko. - Pewnie przez mój dziecinny charakter, Grace odejmuje mi kilka centymetrów - zerknął przelotnie na twarz szatynki, bo zaraz potem jego spojrzenie skoncentrowało się na jej widocznym już, ciążowym brzuszku. - Pięknie wyglądasz - skomplementował Grace z miejsca, a potem objął ramieniem Lisbeth, która nadal była głównym obiektem zainteresowania Accio. - Jak się czujecie? Mała Lily daje w kość? - Dodał kolejne pytanie, gdy już skierowali się na taras.
Trzeba przyznać, że Warrenowie stanęli na wysokości zadania, bo stół wyglądał zjawiskowo, a przygotowane przez nich zakąski nęciły zmysły Remiego. Jeszcze nim usiadł ukradł kilka winogron, bo na samą myśl o pysznościach jakimi przyjdzie im się rozkoszować, poczuł niekontrolowany głód.
- Alkoholu nigdy nie odmawiam, ale nie wiem jak moja pani? - Spojrzał na Lisbeth, dla której najpierw odsunął krzesło, po czym przysiadł obok po jej lewej stronie. Zaraz potem jego uwagę przykuł Joseph. No dobra, najpierw przykuły ją mini kanapeczki i jedną z nich musiał porwać, bo co tu dużo mówić był dużym chłopcem i lubił jeść, a więc Grace mogła cieszyć oczy, bo pewnie Soriente będzie rozkoszował się wszystkim co zostanie mu podane. Ale równie mocno jak dobre jedzenie, cenił sobie wyśmienity alkohol i cygaro. - Kupiłeś mnie. W zasadzie nie pamiętam kiedy ostatni raz paliłem w towarzystwie, więc świetnie, że nadarza się taka okazja - oznajmił podekscytowany, bo nie spodziewał się tak przyjemnych atrakcji. - Jakbym wiedział, że palisz przyniósłbym coś od siebie, ale cóż... Przy kolejnej okazji się zreflektuję - dodał jeszcze, mając na uwadze chociażby kubańskie skarby, które kiedyś zostały mu sprezentowane przez dawną znajomą.
Lisbeth Fletcher Grace Warren Joseph Warren
- Była psem policyjnym? - Chciał się upewnić, bo w zasadzie z opowieści Josepha właśnie to wynikało. Patrząc na to jaki dom i rodzinę tworzyli Warrenowie, Remiego naszła myśl, że chyba osiągnął ten okres we własnym życiu, w którym poczułby szczęście mogąc obrazem własnej codzienności chociaż odrobinę zbliżyć się do tego co widział przed oczami. - Mamy, wzięliśmy wszystko ze sobą - odpowiedział, po czym jak już przywitał się z przyjaciółką. - Cóż... to też jakieś rozwiązanie - rzucił niby poważnie, ale przy tym uśmiechając się łobuzersko. - Pewnie przez mój dziecinny charakter, Grace odejmuje mi kilka centymetrów - zerknął przelotnie na twarz szatynki, bo zaraz potem jego spojrzenie skoncentrowało się na jej widocznym już, ciążowym brzuszku. - Pięknie wyglądasz - skomplementował Grace z miejsca, a potem objął ramieniem Lisbeth, która nadal była głównym obiektem zainteresowania Accio. - Jak się czujecie? Mała Lily daje w kość? - Dodał kolejne pytanie, gdy już skierowali się na taras.
Trzeba przyznać, że Warrenowie stanęli na wysokości zadania, bo stół wyglądał zjawiskowo, a przygotowane przez nich zakąski nęciły zmysły Remiego. Jeszcze nim usiadł ukradł kilka winogron, bo na samą myśl o pysznościach jakimi przyjdzie im się rozkoszować, poczuł niekontrolowany głód.
- Alkoholu nigdy nie odmawiam, ale nie wiem jak moja pani? - Spojrzał na Lisbeth, dla której najpierw odsunął krzesło, po czym przysiadł obok po jej lewej stronie. Zaraz potem jego uwagę przykuł Joseph. No dobra, najpierw przykuły ją mini kanapeczki i jedną z nich musiał porwać, bo co tu dużo mówić był dużym chłopcem i lubił jeść, a więc Grace mogła cieszyć oczy, bo pewnie Soriente będzie rozkoszował się wszystkim co zostanie mu podane. Ale równie mocno jak dobre jedzenie, cenił sobie wyśmienity alkohol i cygaro. - Kupiłeś mnie. W zasadzie nie pamiętam kiedy ostatni raz paliłem w towarzystwie, więc świetnie, że nadarza się taka okazja - oznajmił podekscytowany, bo nie spodziewał się tak przyjemnych atrakcji. - Jakbym wiedział, że palisz przyniósłbym coś od siebie, ale cóż... Przy kolejnej okazji się zreflektuję - dodał jeszcze, mając na uwadze chociażby kubańskie skarby, które kiedyś zostały mu sprezentowane przez dawną znajomą.
Lisbeth Fletcher Grace Warren Joseph Warren
mów mi/kontakt
Borsuk
a
Nie ma co ukrywać, dla Lisbeth zwierzęta od zawsze były bardzo ważne, a skoro sama nie mogła pozwolić sobie na psa, to tym bardziej przy każdej okazji bawiła się z cudzymi. Gdyby więc Accio chciała przy niej spędzić resztę spotkania, pewnie Fletcher nie tylko nie miałaby nic przeciwko, a byłaby w siódmym niebie. Rzeczywiście obecność owczarka wpłynęła na nią kojąco, może nawet faktycznie zapomniała o tym, że Soriente zabrał jej czapkę. W zasadzie uniosła wzrok od psa, dopiero, gdy pojawiła się przy nich Grace. Lisa miała sporo powodów by być zestresowaną, bo zarówno okoliczności poznania pana Warrena, jak i pani Warren nie należały do najprzyjemniejszych, a ona bardzo chciała zrobić dobre wrażenie, mają przy tym na uwadze, że nie jest najbardziej socjalną osobą na świecie i pewnie nie należy do wybitnego towarzystwa. Zarumieniła się nieco, gdy pozostała trójka rozmawiała chwilę o strojach, ale próbowała to zamarkować nieśmiałym uśmiechem. Nie miała nic przeciwko kąpielom, musiała jedynie zabezpieczyć opatrunek, który zdobił jej prawą rękę po niedawnym wypadku z pracy.
- Och, to oby mnie polubiła! Sama zawsze marzyłam o psie, więc bardzo chętnie – skomentowała słowa gospodyni, by zaraz otworzyć szerzej oczy, kiedy Joseph pokazał jej bliznę na pyszczku Accio. - Jezu, to straszne – wymsknęło jej się zanim Remi dopytał o to, czy była psem policyjnym. Wyszli razem na taras, gdzie Fletcher zaraz zmierzyła ogród, który cóż… podobał jej się bardziej, niż surowy i pozbawiony duszy teren zielony otaczający dom Soriente.
- Macie tu bardzo ładnie – pochwaliła, szczególnie urzeczona zapachem jaśminu, przez co dopiero po chwili spojrzała na stół z przekąskami, a w domu Warrenów podobno było jeszcze więcej jedzenia. - Niepotrzebnie się dla nas tak napracowaliście – przyznała, zaskoczona tym, jak zostali przyjęci. Kiedy więc ona nie mogła uwierzyć w ogrom przekąsek. Remi żył swoim najlepszym życiem łakomczucha. Usiadła z jego pomocą przy stole, prosząc o coś do pica. Nie piła alkoholu zbyt często, więc poprosiła pewnie o coś słabego, bo tak całkowicie nie chciała odmawiać. Co jakiś czas sama spoglądała na ciążowy brzuszek Grace, nie mogąc się powstrzymać. W swoim życiu niewiele miała styczności z kobietami w ciąży, więc cóż… jej ciekawość była dość spora, nie ma co ukrywać.
- Bardzo ładne imię wybraliście – pochwaliła w którymś momencie, kiedy zawiesiła na dłużej spojrzenie na kobiecie. Remi jej już wcześniej opowiadał i jemu powiedziała dokładnie to samo. Siłą rzeczy miała podobne przemyślenia do Soriente, gdy patrzyła na Warrenów. Wiadomo, że była młoda, a jej związek dość krótki, jednak na ten moment miała pewność, że kocha siedzącego obok jej mężczyznę, więc to chyba oczywiste, że jakoś tak… zaczęła się zastanawiać, czy oni kiedyś też będą stanowili taką rodzinę.
Grace Warren Joseph Warren Remi Soriente
- Och, to oby mnie polubiła! Sama zawsze marzyłam o psie, więc bardzo chętnie – skomentowała słowa gospodyni, by zaraz otworzyć szerzej oczy, kiedy Joseph pokazał jej bliznę na pyszczku Accio. - Jezu, to straszne – wymsknęło jej się zanim Remi dopytał o to, czy była psem policyjnym. Wyszli razem na taras, gdzie Fletcher zaraz zmierzyła ogród, który cóż… podobał jej się bardziej, niż surowy i pozbawiony duszy teren zielony otaczający dom Soriente.
- Macie tu bardzo ładnie – pochwaliła, szczególnie urzeczona zapachem jaśminu, przez co dopiero po chwili spojrzała na stół z przekąskami, a w domu Warrenów podobno było jeszcze więcej jedzenia. - Niepotrzebnie się dla nas tak napracowaliście – przyznała, zaskoczona tym, jak zostali przyjęci. Kiedy więc ona nie mogła uwierzyć w ogrom przekąsek. Remi żył swoim najlepszym życiem łakomczucha. Usiadła z jego pomocą przy stole, prosząc o coś do pica. Nie piła alkoholu zbyt często, więc poprosiła pewnie o coś słabego, bo tak całkowicie nie chciała odmawiać. Co jakiś czas sama spoglądała na ciążowy brzuszek Grace, nie mogąc się powstrzymać. W swoim życiu niewiele miała styczności z kobietami w ciąży, więc cóż… jej ciekawość była dość spora, nie ma co ukrywać.
- Bardzo ładne imię wybraliście – pochwaliła w którymś momencie, kiedy zawiesiła na dłużej spojrzenie na kobiecie. Remi jej już wcześniej opowiadał i jemu powiedziała dokładnie to samo. Siłą rzeczy miała podobne przemyślenia do Soriente, gdy patrzyła na Warrenów. Wiadomo, że była młoda, a jej związek dość krótki, jednak na ten moment miała pewność, że kocha siedzącego obok jej mężczyznę, więc to chyba oczywiste, że jakoś tak… zaczęła się zastanawiać, czy oni kiedyś też będą stanowili taką rodzinę.
Grace Warren Joseph Warren Remi Soriente
mów mi/kontakt
Lilka
a
Grace Warren, Remi Soriente, Lisbeth Fletcher
Fletcher niepotrzebnie się stresowała, bo nie uważał, żeby zrobiła coś, co mogłoby w jego oczach uchodzić za naganne i godne potępienia; nie zamierzał na pewno oceniać ani jej, ani Remiego, tym bardziej, że wiedzieli już z Grace, że rozstał się z Avą i jedynie nie bardzo pojmował po co zabrał ją z nimi na potańcówkę w szkole, skoro nawet nie doszli do drzwi wspólnie i ich drogi chyba właśnie tamtego wieczora rozeszły się definitywnie — nie wiedział dokładnie, ale nie zamierzał wypytywać o szczegóły, tym bardziej, że Remi sam z siebie nie zaczął nigdy tego tematu i jeśli już chyba wolałby porozmawiać o tym z jego żoną niż z nim. Dla Josepha sprawa była jednoznacznie zakończona.
– Nie krępuj się, bo jak zauważyła Grace..., już będzie warować przy twoich nogach. Na szczęście jest świetnie wytresowana, więc nie musisz się niczego obawiać. – Uprzedził, mając w pamięci, że chociażby Hailee w pierwszych chwilach w obecności psa, bała się go i Joseph starał się, wydając kolejne polecenia, pokazać jak karna i..., łagodna była Accio! Widząc, że obecność owczarka odprężała dziewczynę, nie zamierzał wyganiać owczarka, tym bardziej, że nie mieli w planach siedzenia w kuchni i zaraz zaprosili z Grace o gości na taras. Uśmiechając się, kiedy Remi po drodze wspomniał o L:ily, przyznał, że „mimo wszystko na ten moment jest spokojnie”. – ..., zabawa zacznie się od marca – zauważył, przepuszczając panie, psa a potem Soriente w drzwiach. – Nie ujmując ci, kochanie... Panie wyglądają zachwycająco. Panowie..., równie nieźle. – Zażartował odsuwając Grace siedzenie tak, jak Lis — Soriente. Uśmiechając się, pogładził Grace po ramionach i miał usiąść, kiedy wspomniała o aperitif; spoglądając na gości, spytał co kto będzie pić i zwracając się do Remiego, zaproponował:
– Wermut? Czy coś, co nie jest tradycyjnym aperitif? Mam wermut w toskańskiej wersji o waniliowych nutach, jeśli chciałabyś spróbować, Lis – dodał i zbierając zamówienia jak kelner, wyszedł do kuchni, z której wrócił z kieliszkami i filiżanką przechłodzonej, japońskiej herbaty dla Grace. Porozstawiawszy wszystko, zajął miejsce przy żonie, w momencie, kiedy Lisbeth wspomniała o Lily. Uśmiechając się, skinął głową i popatrzył na Grace. – Tak naprawdę..., przyszło do nas samo, prawda? – Dotknął do jej dłoni i splatając swoje i jej palce, żeby unieść lekko i muskając wargami wierzch, odpowiedzieć Remiemu:
– Następna taka nadarzy się w marcu. Staram się nie popalać pomiędzy, chociaż raz się udaje, raz się nie udaje... Zależy od okoliczności – dodał, przypominając sobie wszystkie papierosy wypalone w ciągu ostatnich dwóch tygodni i dzisiejszym wypalonymi z Soriente cygarami, chciał powiedzieć papierosom „pa-pa!”. Na chwilę zamilkł, żeby w końcu uśmiechając się, zacząć podstawiać pod nos gościom kolejne dzieła sztuki kulinarnej w miniaturze, jednocześnie starając się nie zagadać gości i żony na śmierć, kiedy wrócił temat remontu.
Fletcher niepotrzebnie się stresowała, bo nie uważał, żeby zrobiła coś, co mogłoby w jego oczach uchodzić za naganne i godne potępienia; nie zamierzał na pewno oceniać ani jej, ani Remiego, tym bardziej, że wiedzieli już z Grace, że rozstał się z Avą i jedynie nie bardzo pojmował po co zabrał ją z nimi na potańcówkę w szkole, skoro nawet nie doszli do drzwi wspólnie i ich drogi chyba właśnie tamtego wieczora rozeszły się definitywnie — nie wiedział dokładnie, ale nie zamierzał wypytywać o szczegóły, tym bardziej, że Remi sam z siebie nie zaczął nigdy tego tematu i jeśli już chyba wolałby porozmawiać o tym z jego żoną niż z nim. Dla Josepha sprawa była jednoznacznie zakończona.
– Nie krępuj się, bo jak zauważyła Grace..., już będzie warować przy twoich nogach. Na szczęście jest świetnie wytresowana, więc nie musisz się niczego obawiać. – Uprzedził, mając w pamięci, że chociażby Hailee w pierwszych chwilach w obecności psa, bała się go i Joseph starał się, wydając kolejne polecenia, pokazać jak karna i..., łagodna była Accio! Widząc, że obecność owczarka odprężała dziewczynę, nie zamierzał wyganiać owczarka, tym bardziej, że nie mieli w planach siedzenia w kuchni i zaraz zaprosili z Grace o gości na taras. Uśmiechając się, kiedy Remi po drodze wspomniał o L:ily, przyznał, że „mimo wszystko na ten moment jest spokojnie”. – ..., zabawa zacznie się od marca – zauważył, przepuszczając panie, psa a potem Soriente w drzwiach. – Nie ujmując ci, kochanie... Panie wyglądają zachwycająco. Panowie..., równie nieźle. – Zażartował odsuwając Grace siedzenie tak, jak Lis — Soriente. Uśmiechając się, pogładził Grace po ramionach i miał usiąść, kiedy wspomniała o aperitif; spoglądając na gości, spytał co kto będzie pić i zwracając się do Remiego, zaproponował:
– Wermut? Czy coś, co nie jest tradycyjnym aperitif? Mam wermut w toskańskiej wersji o waniliowych nutach, jeśli chciałabyś spróbować, Lis – dodał i zbierając zamówienia jak kelner, wyszedł do kuchni, z której wrócił z kieliszkami i filiżanką przechłodzonej, japońskiej herbaty dla Grace. Porozstawiawszy wszystko, zajął miejsce przy żonie, w momencie, kiedy Lisbeth wspomniała o Lily. Uśmiechając się, skinął głową i popatrzył na Grace. – Tak naprawdę..., przyszło do nas samo, prawda? – Dotknął do jej dłoni i splatając swoje i jej palce, żeby unieść lekko i muskając wargami wierzch, odpowiedzieć Remiemu:
– Następna taka nadarzy się w marcu. Staram się nie popalać pomiędzy, chociaż raz się udaje, raz się nie udaje... Zależy od okoliczności – dodał, przypominając sobie wszystkie papierosy wypalone w ciągu ostatnich dwóch tygodni i dzisiejszym wypalonymi z Soriente cygarami, chciał powiedzieć papierosom „pa-pa!”. Na chwilę zamilkł, żeby w końcu uśmiechając się, zacząć podstawiać pod nos gościom kolejne dzieła sztuki kulinarnej w miniaturze, jednocześnie starając się nie zagadać gości i żony na śmierć, kiedy wrócił temat remontu.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren, Remi Soriente, Lisbeth Fletcher
- Nie najgorzej - przyznała, zmierzając w stronę tarasu. Ponieważ komplementy niezmiennie ją peszyły, pozwoliła sobie na miłe słowa ze strony mężczyzny odpowiedzieć wyłącznie życzliwym uśmiechem; w oczach, gdy spojrzał na nie Remi, dostrzegł to nieme, ale jednak wciąż obecne ostrzeżenie, aby nawet nie próbował wracać wspomnieniami i nie daj boże na głos do tego, jak czerwieniła się w liceum, na przykład gdy Thanatos zaprosił ją na randkę na oczach całej drużyny footboolowej bądź on sam wręczył zerwane w drodze do szkoły stokrotki, gotowa zreflektować się podobną, zawstydzającą historią. Ufała jednak, że Soriente okaże się dużym, grzecznym chłopcem, a jak nie, to ramię Lisbeth było na tyle blisko, że powinna go bez skrępowania zdzielić przy próbie otworzenia ust, z których miałoby ulecieć A pamiętasz jak...
- Dokuczają mi od czasu do czasu plecy i Joseph pewnie wolałaby, abym siedziała w miejscu i się z niego przez cały dzień nie ruszała, ale ja... Cóż. Prędzej bym zwariowała od nic nie robienia nic odpoczęła. Dopieszczam ogród, swoją rozprawę doktorską i w końcu zabrałam się za pranie oraz prasowanie ubranek dla Lily... - wyliczała, przerywając tylko na moment; gdy Joseph postawił przed nią filiżankę herbaty w komplecie, który przyleciał z nimi z Kioto. Porcelana, zdobiona była drobnymi żurawiami w locie. Ujęła ją w palce, lekko kołysząc.
- Mhmm. Można tak powiedzieć. Joseph oświadczył mi się na polu pełnym konwalii. Lily of the valley - dodała konspiracyjnym szeptem. Jakby Worren wcale nie stał za plecami. Tymczasem Accio, ponieważ nie siedzieli w kuchni, salonie czy na piętrze, gdzie pies nie miał wstępu, przekradła się pod stoem i pyskiem, trąciła rękę Lisbeth żebrząc jak rasowy pies. Mogła być policyjnym, wyszkolonym owczarkiem, aczkolwiek pewnych nawyków, zwyczajnie nie sposób się wyzbyć.
Upiwszy łyk herbaty, dotknęła do dłoni męża, która obejmowała jej ramię.
- Idźcie zapalić, bo inaczej będziesz mi truł o tym przez resztkę wieczoru... Przypilnujcie tylko piekarnika, za pół godziny najpóźniej musisz wyciągnąć blaszki, a Remi na pewno chętnie pomoże Ci podać obiad... - popatrzyła na przyjaciela spojrzeniem, które samo w sobie wyrażało prawda?
Odprowadziwszy panów wzrokiem, z filiżanką herbaty zwróciła się do Lisbeth. Nie przeszkadzała jej różnica wieku, jaka była między nimi, traktowała więc ukochaną Remiego jak równą sobie pod każdym tego słowa znaczeniu względzie.
- Remi wspominał, że jesteś zawodowo związana ze sportem...? - przekrzywiła głowę, słysząc, jak w głośniku rozlega sie pierwszy, nastrojowy akt La Sylphide ze skomponowanej przez Lovenskiolda muzyce. Choc nie chciała tego po sobie dać poznać, kąciki jej ust drgnęły.
- Nie najgorzej - przyznała, zmierzając w stronę tarasu. Ponieważ komplementy niezmiennie ją peszyły, pozwoliła sobie na miłe słowa ze strony mężczyzny odpowiedzieć wyłącznie życzliwym uśmiechem; w oczach, gdy spojrzał na nie Remi, dostrzegł to nieme, ale jednak wciąż obecne ostrzeżenie, aby nawet nie próbował wracać wspomnieniami i nie daj boże na głos do tego, jak czerwieniła się w liceum, na przykład gdy Thanatos zaprosił ją na randkę na oczach całej drużyny footboolowej bądź on sam wręczył zerwane w drodze do szkoły stokrotki, gotowa zreflektować się podobną, zawstydzającą historią. Ufała jednak, że Soriente okaże się dużym, grzecznym chłopcem, a jak nie, to ramię Lisbeth było na tyle blisko, że powinna go bez skrępowania zdzielić przy próbie otworzenia ust, z których miałoby ulecieć A pamiętasz jak...
- Dokuczają mi od czasu do czasu plecy i Joseph pewnie wolałaby, abym siedziała w miejscu i się z niego przez cały dzień nie ruszała, ale ja... Cóż. Prędzej bym zwariowała od nic nie robienia nic odpoczęła. Dopieszczam ogród, swoją rozprawę doktorską i w końcu zabrałam się za pranie oraz prasowanie ubranek dla Lily... - wyliczała, przerywając tylko na moment; gdy Joseph postawił przed nią filiżankę herbaty w komplecie, który przyleciał z nimi z Kioto. Porcelana, zdobiona była drobnymi żurawiami w locie. Ujęła ją w palce, lekko kołysząc.
- Mhmm. Można tak powiedzieć. Joseph oświadczył mi się na polu pełnym konwalii. Lily of the valley - dodała konspiracyjnym szeptem. Jakby Worren wcale nie stał za plecami. Tymczasem Accio, ponieważ nie siedzieli w kuchni, salonie czy na piętrze, gdzie pies nie miał wstępu, przekradła się pod stoem i pyskiem, trąciła rękę Lisbeth żebrząc jak rasowy pies. Mogła być policyjnym, wyszkolonym owczarkiem, aczkolwiek pewnych nawyków, zwyczajnie nie sposób się wyzbyć.
Upiwszy łyk herbaty, dotknęła do dłoni męża, która obejmowała jej ramię.
- Idźcie zapalić, bo inaczej będziesz mi truł o tym przez resztkę wieczoru... Przypilnujcie tylko piekarnika, za pół godziny najpóźniej musisz wyciągnąć blaszki, a Remi na pewno chętnie pomoże Ci podać obiad... - popatrzyła na przyjaciela spojrzeniem, które samo w sobie wyrażało prawda?
Odprowadziwszy panów wzrokiem, z filiżanką herbaty zwróciła się do Lisbeth. Nie przeszkadzała jej różnica wieku, jaka była między nimi, traktowała więc ukochaną Remiego jak równą sobie pod każdym tego słowa znaczeniu względzie.
- Remi wspominał, że jesteś zawodowo związana ze sportem...? - przekrzywiła głowę, słysząc, jak w głośniku rozlega sie pierwszy, nastrojowy akt La Sylphide ze skomponowanej przez Lovenskiolda muzyce. Choc nie chciała tego po sobie dać poznać, kąciki jej ust drgnęły.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892