Joseph Warren
Oparła podbródek na splecionych ze sobą dłoniach, a łokcie na blacie wyspy. Siedziała przy niej na wyższym, przypominającym barowe krzesło i przyglądała się Josephowi, który smażył dla nich naleśniki na śniadanie. Będzie jej tego brakować; nie łudziła się, że gdy wróci do pracy na starych zasadach, a ich domu pojawi się namacalnie Lily, momenty takie jak te, staną się naprawdę rzadkością.
Tymczasem, odsunęła od siebie te ponure stwierdzenie i sięgnęła do miseczki ze skrojonymi truskawkami w tym samym momencie, w którym Warren równomiernie rozlewał ciasto na patelnie. Miał na wyciągnięcie ręki pierwsze, jeszcze gorące naleśniki, które zsunął na szeroki talerz, ale... Zdecydowała się na niego poczekać. Jak wysmaży chociaż połowę i będą mogli zjeść wspólnie. Do tego momentu, wyjadała więc truskawki.
- Przynieść ci jakiś dżem? - zapytała, gdyż sama zdecydowała się zjeść naleśniki wyłącznie z owocami oraz bitą śmietaną, która czekała świeżo ubita w lodówce. Oblizawszy sok z palców, przyciągnęła do siebie kubek z herbatą. Podmuchała, ponieważ ta wciąż była wrzątkiem, którym nie chciała sobie sparzyć ust.
Obróciwszy ucho kubka tak, że to mierzyła w jego stronę, a nie jej, wyprostowała się na stołku.
- Wiesz, że za osiem dni są Walentynki? - popatrzyła się na Josepha uważnie, gdy skończył obracać naleśnika i ich spojrzenia się w końcu ze sobą spotkały.
- Nie obchodzę tego święta, ale jak się domyślam Ty tak, więc... Gotowa jestem na pewne kompromisy. Ale tylko na pewnych jasno określonych zasadach... - dodała tonem, który wskazywał, że nawet spisała je na piśmie, ale może to tylko jego wyobraźnia podsuwała mu te pomysły, zakładając, że Grace byłaby do tego zdolna? Bez względu na to, jaka była jego odpowiedź i reakcja, zaczekała, aż w końcu je wyrazi, po czym przemknęła dłońmi po blacie i na moment, chwyciła jego.
- Żadnego kiczu. Nie zdzierżę bombonierek, pluszowych miśków i bukietów czerwonych róż, które od początku lipca są w każdym sklepie... Nie chcę też żadnej, romantycznej kolacji i najlepiej w ogóle tego dnia nie wychodziłabym tam, gdzie będą... Wszyscy - czy prosiła o zbyt wiele? W jej ocenie, niekoniecznie. Wiedziała, że Joseph chciał zawsze jak najlepiej, były jednak pewne rzeczy, których choćby bardzo chciał, nie przeskoczy. Jej niechęć do konsumpcjonizmu było właśnie jedną z nich. Mogła celebrować to - pożal się boże - święto jeżeli byłoby to dla niego bardzo ważne, ale nie tak, jak każdy.
- ... Zakładając oczywiście, że w ogóle poprosisz mnie tego dnia, abym była Twoją Walentynką i nikt Cię w tym nie ubiegnie - podsumowała swoją myśl z chytrym uśmiechem, po czym puściła jego rękę, gdyż naleśniki przypomniały o sobie. Zgarnęła kolejną cząstkę truskawki i zjadła od razu. Zanim zdążyłby zwrócić na to uwagę.
a
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Wierzył, że po powrocie do pracy nie rzuci się w jej wir, żeby przesiadywać na komendzie także w weekendy, które do tej pory poza naprawdę nielicznymi przypadkami miała wolne — nie była policjantką ani technikiem i jej zasady zatrudnienia bardziej przypominały te obowiązujące psychologów policyjnych czy administrację niż funkcjonariuszu, dlatego łudził się, że nie zechce tego zmieniać.
Spojrzał na nią znad patelni i zmarszczył czoło; musiała domyślić się, że jeszcze się zastanawiał, żeby ostatecznie pokręcić przecząco głową i odpowiedzieć:
– Wiesz, nie. W lodówce jest trochę marmolady, która wczoraj jadłem na kolację, a poza tym... Chyba mam ochotę na naleśnika z cukrem pudrem – przyznał, przewracając złocący się placek na drugą stronę i uśmiechając się, kiedy wspomniała o zbliżających się walentynkach. – Wiem – przyznał zerkając na Grace; w ostatnich latach nie obchodził tego święta, ale to było zrozumiałe samo przez się — nie miał nikogo, o kim mógłby powiedzieć a nawet pomyśleć z czułością poza córką, ale nie był zwolennikiem rozciągania Walentynek na inne niż partnerowi osoby. Przewracając oczami, uśmiechnął się do siebie i zsunąwszy na stos naleśników kolejnego, odwrócił się do Grace, wszedł jej w słowo:
– Dawaj zasady, ale uprzedzę cię, że leci do nas austriacka bombonierka, więc jeśli nie będziesz miała na nią ochoty – poruszył znacząco brwiami i pokazał najpierw wskazującym i środkowym palce na swoje, a potem zaraz na jej oczy, dając żonie do zrozumienia, że czekoladki na pewno się nie zmarnują. Zmarszczył znów czoło i nalawszy ciasto na patelnię, odstawił miskę i opierając się o blat kościstym wciąż tyłkiem, odpowiedział:
– Skoro odpadają romantyczne kolacje, kwiatki i świece, a wyjście gdziekolwiek skończy się na zderzeniu ze wszystkimi innymi zakochanymi, to proponuję, żebyśmy posiedzieli domu i ułożymy w końcu te puzzle, które czekają na nas od dawna albo w ogóle zróbmy sobie wieczór gier? Co myślisz? – Zaproponował, spoglądając to na żonę, to na patelnię, żeby nie przypalić tych kilku ostatnich sztuk, na które miał jeszcze trochę ciasta. Wiedział jaka była i mimo że różnili się czasami będąc jak woda i ogień, był gotów zrezygnować z czegoś, co jemu sprawiało przyjemność, jeśli ją drażniło to tak mniej więcej jak Walentynki, na które nie robił większych planów ze względu na jej podejście i na fakt, że w każdej chwili mogło okazać się, że będą musieli jechać do szpitala. Nie myślał o tym non stop, ale chwilami zastanawiał się czy będzie akurat w domu, bo nie chciał, żeby powtórzyła się sytuacja sprzed kilku miesięcy, kiedy dzwoniła do niego, a on... Nie odebrał, bo prowadził rozmowę.
– Że co, przepraszam? – Odwrócił się do niej od kuchenki z udawanym oburzeniem. – Chcesz mi powiedzieć, że mam rywala? A myślałem, że moja pozycja męża jest już bezpieczna – zaśmiał się i pokręcił głową. – Oczywiście, że będę pierwszy i nikt, ale to absolutnie nikt mnie nie ubiegnie – zadeklarował, wpatrując się w Grace. – Zakładasz w ogóle, że może ubiec ktoś ciebie? – Spytał, bardziej dla droczenia się z nią, bo nie zakładał nawet, że może być obiektem czyichkolwiek westchnień — nie potrzebował adoratorek, a tym bardziej adoratorów.
Wierzył, że po powrocie do pracy nie rzuci się w jej wir, żeby przesiadywać na komendzie także w weekendy, które do tej pory poza naprawdę nielicznymi przypadkami miała wolne — nie była policjantką ani technikiem i jej zasady zatrudnienia bardziej przypominały te obowiązujące psychologów policyjnych czy administrację niż funkcjonariuszu, dlatego łudził się, że nie zechce tego zmieniać.
Spojrzał na nią znad patelni i zmarszczył czoło; musiała domyślić się, że jeszcze się zastanawiał, żeby ostatecznie pokręcić przecząco głową i odpowiedzieć:
– Wiesz, nie. W lodówce jest trochę marmolady, która wczoraj jadłem na kolację, a poza tym... Chyba mam ochotę na naleśnika z cukrem pudrem – przyznał, przewracając złocący się placek na drugą stronę i uśmiechając się, kiedy wspomniała o zbliżających się walentynkach. – Wiem – przyznał zerkając na Grace; w ostatnich latach nie obchodził tego święta, ale to było zrozumiałe samo przez się — nie miał nikogo, o kim mógłby powiedzieć a nawet pomyśleć z czułością poza córką, ale nie był zwolennikiem rozciągania Walentynek na inne niż partnerowi osoby. Przewracając oczami, uśmiechnął się do siebie i zsunąwszy na stos naleśników kolejnego, odwrócił się do Grace, wszedł jej w słowo:
– Dawaj zasady, ale uprzedzę cię, że leci do nas austriacka bombonierka, więc jeśli nie będziesz miała na nią ochoty – poruszył znacząco brwiami i pokazał najpierw wskazującym i środkowym palce na swoje, a potem zaraz na jej oczy, dając żonie do zrozumienia, że czekoladki na pewno się nie zmarnują. Zmarszczył znów czoło i nalawszy ciasto na patelnię, odstawił miskę i opierając się o blat kościstym wciąż tyłkiem, odpowiedział:
– Skoro odpadają romantyczne kolacje, kwiatki i świece, a wyjście gdziekolwiek skończy się na zderzeniu ze wszystkimi innymi zakochanymi, to proponuję, żebyśmy posiedzieli domu i ułożymy w końcu te puzzle, które czekają na nas od dawna albo w ogóle zróbmy sobie wieczór gier? Co myślisz? – Zaproponował, spoglądając to na żonę, to na patelnię, żeby nie przypalić tych kilku ostatnich sztuk, na które miał jeszcze trochę ciasta. Wiedział jaka była i mimo że różnili się czasami będąc jak woda i ogień, był gotów zrezygnować z czegoś, co jemu sprawiało przyjemność, jeśli ją drażniło to tak mniej więcej jak Walentynki, na które nie robił większych planów ze względu na jej podejście i na fakt, że w każdej chwili mogło okazać się, że będą musieli jechać do szpitala. Nie myślał o tym non stop, ale chwilami zastanawiał się czy będzie akurat w domu, bo nie chciał, żeby powtórzyła się sytuacja sprzed kilku miesięcy, kiedy dzwoniła do niego, a on... Nie odebrał, bo prowadził rozmowę.
– Że co, przepraszam? – Odwrócił się do niej od kuchenki z udawanym oburzeniem. – Chcesz mi powiedzieć, że mam rywala? A myślałem, że moja pozycja męża jest już bezpieczna – zaśmiał się i pokręcił głową. – Oczywiście, że będę pierwszy i nikt, ale to absolutnie nikt mnie nie ubiegnie – zadeklarował, wpatrując się w Grace. – Zakładasz w ogóle, że może ubiec ktoś ciebie? – Spytał, bardziej dla droczenia się z nią, bo nie zakładał nawet, że może być obiektem czyichkolwiek westchnień — nie potrzebował adoratorek, a tym bardziej adoratorów.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399