Joseph Warren
Wychodząc z Kabuki At Kyoto’s Minamiza Theater stanęli na otulonej półmrokiem ulicy. Słońce, zdążyło zajść w czasie, kiedy na ich oczach rozgrywała się Battle against the Spirit of a Spider. Dramat taneczny - czyli sztuka, jakiej nie sposób doświadczyć w Stanach Zjednoczonych - była czymś... Właściwie trudnym do określenia. Specyfika teatru kabuki, nie do końca przemówiła do Grace, aczkolwiek z ciekawości śledziła aktorów na scenie. Nie kryła się z tym, że bardziej od zawiłej fabuły, zwracała uwagę na ich grę oraz warsztat. Angielski lektor wgrany w słuchawki, które otrzymali na wejściu w szatni, tłumaczył słowo w słowo dialogi, jak i wcielał się w rolę narratora tego wieczoru, kiedy to w dalekiej, dawnej Japonii, Lord Minamoto no Yorimitsu leżał dotknięty chorobą w łóżku, a na straży jego spokoju, w środku pozornie cichej nocy, stanęli najbliżsi mu współpracownicy oraz żony...
- ... Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektóre przerysowane gęby, będą mi się śnić po nocy. Jeżeli obudzę się z krzykiem, wiedz, że to dlatego - cmoknęła, oplatając ręką ramię Josepha. Szli główną drogą, w górę miasta. Po powrocie do hotelu z Arashiyamy, wzięli szybki prysznic, który Warren najchętniej wydłużyłby tak, jak ich pobyt w bambusowym zagajniku oraz przebrali się w bardziej wyjściowe stroje, a podstawiony pod Cztery Pory uber, zawiózł ich prosto pod tak... nietypowy gmach teatru, co sama jego forma.
Już z daleka, rzuciła im się w oczy poświata lampionów i latarenek rozświetlających dzielnicę Gion nocą. Schodząc po kamiennych schodach, mijali Japończyków w tradycyjnych strojach wymieszanych z oczarowanym tym miejscem tak samo, jak oni, turystami. Na próżno wypatrywali gejszy, komentując mniej bądź bardziej dyskretnie swój zawód. Skręciwszy w jedną, niepozorną uliczkę, Grace obejrzała się na trzy, ciasne budynki. Gestem, wskazała na nie Josephowi.
- W jednym z internetowych przewodników, twierdząc, że to tak zwane hotele miłości, wynajmowane na godziny w wiadomym celu... - szept, który przerodził się w konspiracyjny ton, zamilkł w chwili gdy stanęli przed drzwiami herbaciarni, która z zewnątrz nie zachęcała do wejścia.
- Jesteś pewny że to dobry adres? - ponieważ to Joseph nalegał, aby doświadczyć ceremonii parzenia herbaty w towarzystwie Maiko, sam dokonywał rezerwacji w polecanych przez hotel herbaciarniach w dzielnicy Gion z jakiegoś niezrozumiałego dla niej powodu szczegóły utrzymując pod przykrywką niespodzianki. W duchu, obiecała sobie jednak, że jej ambiwalentny stosunek do tego całego przedsięwzięcia nie popsuje jej tego wieczora.
a
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
– Czy to ma być..., sugestia? – Spytał, przekrzywiając głowę jak..., żuraw i wpatrując się w nią, uniósł brew. Zaśmiał się po chwili i pocałowawszy w czoło, odpowiedział ciszej jeszcze od Grace. – Nie dałbym dzisiaj już rady... Po poranku i... – Uśmiechnął się, kiedy podnosząc głowę i przyglądając się, zasłoniła mu usta dłonią, aby nie mógł dokończyć. Pocałował jej opuszki i pociągnął dalej; nie chciał, żeby ktoś, kto mógłby ich widzieć, pomyślał, że może chcieli tam wejść — czytał w wielu publikacjach, nie tylko przewodnikach jak..., pruderyjni w tym względzie są Japończycy, którzy twierdząc, że seks jest taką samą sferą życia jak załatwianie wszystkich innych potrzeb, jednocześnie udawali, że nie korzystają z domów publicznych, że hotele miłości, w której w większości lubują się turyści, a gejsze nie wchodzą w intymne relacje z biznesmenami, którym wydaje się, że są współczesnymi samurajami. I to, co najbardziej go bulwersowało to, że wina leżała zawsze w większej mierze po stronie kobiety; przekonanie, że zdrada męża była wynikiem zaniedbania ze strony żony, która na pewno nie potrafiła sprostać jego wymaganiom i kochanki, która miała czelność wejść w relację z żonatym mężczyzną było czymś, z czym nie mógł i nie potrafił się zgodzić. Nie chciał więc, żeby ktoś, kto zobaczyłby ich, pomyślał chociaż źle o Grace.
Objął ją, odchodząc i kierując się do jednej z herbaciarni, która..., rozczarowywała wyglądem z zewnątrz. Popatrzył na budynek, a kiedy Grace spytała czy to tutaj..., zawahał się i sięgnął po telefon, żeby sprawdzić adres, który miał zapiany w wiadomościach po angielsku i japońskimi znakami.
– Jeśli nie chcesz..., nie musimy wchodzić – powiedział, rozglądając się i zaglądając w drzwi z przerwami między klepkami, które rozsunęły się i z środka wyszły dwie pary — Japończycy i ciemnoskóry mężczyzna, mocno obejmujący w pasie towarzyszącą mu blondynkę. Nie puszczając dłoni Grace, wsadził głowę w drzwi, kiedy stojąca przy nich kobieta spytała łamaną angielszczyzną „czy chcieliby się napić, czy mają zarezerwowaną ceremonię”.
– Tak – odpowiedział bezmyślnie i odwracając się do Grace, którą przyciągnął do siebie, zreflektował się i dodał, że mają zamówioną ceremonię z maiko. Kobieta uśmiechnęła się do nich i gestem zaprosiła do kontrastującego z zewnętrzem, wnętrzem rozświetlonym ciepłym, żółtawym od papieru lampionów, przez które prześwitywało, światłem. Tradycyjne, papierowe ściany w drewnianej kratownicy i podłoga wyłożona matami. Minęli kilka pokoi, z których dobiegały do nich przyciszone głosy i dźwięki tradycyjnych instrumentów, kiedy w końcu prowadząca ich starsza Japonka, nie zatrzymała się i nie zaprosiła do wolnego pokoju, na którego środku stał niski stolik. Chciał przepuścić i ją, i żonę, kiedy jego spojrzenie zderzyło się ze wzrokiem kobiety, utkwionym w jego butach.
– No tak... – odpowiedział, mimo że kobieta nie odezwała się, ale jej uśmiech zdradzał, że właśnie o to jej chodziło, kiedy kąciki uniosły się wysoko w chwili, w której z parą półbutów i szpilek w ręce, weszli do pokoju. Ustawili je przy ścianie i zajęli miejsca przy niskim stoliku — mieli czekać i faktycznie po kilku minutach dołączyła do nich maiko w ozdobnym kimonie. Skłoniła się i zajęła miejsce na wprost nich Kilka razy sprawdzała czajniczek, po czym zalała herbatę do połowy, odczekała i dolała do pełna, aby oddać im filiżanki bez uszu i zanim mogliby się odezwać, sięgnęła po koto i zaczęła grać.
– Wyobrażałaś to sobie? – spytał, nachylając się do Grace, nie wypuszczając filiżanki z dłoni.
– Czy to ma być..., sugestia? – Spytał, przekrzywiając głowę jak..., żuraw i wpatrując się w nią, uniósł brew. Zaśmiał się po chwili i pocałowawszy w czoło, odpowiedział ciszej jeszcze od Grace. – Nie dałbym dzisiaj już rady... Po poranku i... – Uśmiechnął się, kiedy podnosząc głowę i przyglądając się, zasłoniła mu usta dłonią, aby nie mógł dokończyć. Pocałował jej opuszki i pociągnął dalej; nie chciał, żeby ktoś, kto mógłby ich widzieć, pomyślał, że może chcieli tam wejść — czytał w wielu publikacjach, nie tylko przewodnikach jak..., pruderyjni w tym względzie są Japończycy, którzy twierdząc, że seks jest taką samą sferą życia jak załatwianie wszystkich innych potrzeb, jednocześnie udawali, że nie korzystają z domów publicznych, że hotele miłości, w której w większości lubują się turyści, a gejsze nie wchodzą w intymne relacje z biznesmenami, którym wydaje się, że są współczesnymi samurajami. I to, co najbardziej go bulwersowało to, że wina leżała zawsze w większej mierze po stronie kobiety; przekonanie, że zdrada męża była wynikiem zaniedbania ze strony żony, która na pewno nie potrafiła sprostać jego wymaganiom i kochanki, która miała czelność wejść w relację z żonatym mężczyzną było czymś, z czym nie mógł i nie potrafił się zgodzić. Nie chciał więc, żeby ktoś, kto zobaczyłby ich, pomyślał chociaż źle o Grace.
Objął ją, odchodząc i kierując się do jednej z herbaciarni, która..., rozczarowywała wyglądem z zewnątrz. Popatrzył na budynek, a kiedy Grace spytała czy to tutaj..., zawahał się i sięgnął po telefon, żeby sprawdzić adres, który miał zapiany w wiadomościach po angielsku i japońskimi znakami.
– Jeśli nie chcesz..., nie musimy wchodzić – powiedział, rozglądając się i zaglądając w drzwi z przerwami między klepkami, które rozsunęły się i z środka wyszły dwie pary — Japończycy i ciemnoskóry mężczyzna, mocno obejmujący w pasie towarzyszącą mu blondynkę. Nie puszczając dłoni Grace, wsadził głowę w drzwi, kiedy stojąca przy nich kobieta spytała łamaną angielszczyzną „czy chcieliby się napić, czy mają zarezerwowaną ceremonię”.
– Tak – odpowiedział bezmyślnie i odwracając się do Grace, którą przyciągnął do siebie, zreflektował się i dodał, że mają zamówioną ceremonię z maiko. Kobieta uśmiechnęła się do nich i gestem zaprosiła do kontrastującego z zewnętrzem, wnętrzem rozświetlonym ciepłym, żółtawym od papieru lampionów, przez które prześwitywało, światłem. Tradycyjne, papierowe ściany w drewnianej kratownicy i podłoga wyłożona matami. Minęli kilka pokoi, z których dobiegały do nich przyciszone głosy i dźwięki tradycyjnych instrumentów, kiedy w końcu prowadząca ich starsza Japonka, nie zatrzymała się i nie zaprosiła do wolnego pokoju, na którego środku stał niski stolik. Chciał przepuścić i ją, i żonę, kiedy jego spojrzenie zderzyło się ze wzrokiem kobiety, utkwionym w jego butach.
– No tak... – odpowiedział, mimo że kobieta nie odezwała się, ale jej uśmiech zdradzał, że właśnie o to jej chodziło, kiedy kąciki uniosły się wysoko w chwili, w której z parą półbutów i szpilek w ręce, weszli do pokoju. Ustawili je przy ścianie i zajęli miejsca przy niskim stoliku — mieli czekać i faktycznie po kilku minutach dołączyła do nich maiko w ozdobnym kimonie. Skłoniła się i zajęła miejsce na wprost nich Kilka razy sprawdzała czajniczek, po czym zalała herbatę do połowy, odczekała i dolała do pełna, aby oddać im filiżanki bez uszu i zanim mogliby się odezwać, sięgnęła po koto i zaczęła grać.
– Wyobrażałaś to sobie? – spytał, nachylając się do Grace, nie wypuszczając filiżanki z dłoni.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
- Żartujesz sobie, prawda? - popatrzyła się na męża, bo nawet, jeśli dotąd sobie żartowała, to zniesmaczenie widoczne na jej twarzy było prawdziwe. Przybytki rozkoszy, domy uciech i inne burdele, były poza jej zainteresowaniami, a nad fenomenu tego typu miejsc, nawet nie zamierzała się pochylać.
Niedyskretna uwaga sprawiał, że Grace pokręciła głową i w mgnieniu oka, wspięła się na palce, aby przycisnąć dłoń do jego ust. Ściągnęła usta w dzióbek, mierząc mężczyznę wzrokiem. - Ciszej, Joseph, na boga... - odpuściła dopiero, gdy poczuła, że ze skruchą dotyka wargami do jej palców i otoczywszy się ramieniem męża, odeszli spod czerwonej latarni.
Nie szli daleko. Napis na szyldzie pasował do tego, za którym rozglądali się, idąc przez całą dzielnice. Spodziewała się... No właśnie? Czego? Prawdopodobnie budynku na miarę tych, które zachowały swój niepowtarzalny, historyczny wygląd. Mieli okazje przyjrzeć się dokładnie kilku takim, kiedy w ciągu dnia, poznawali Gion od innej strony. Tymczasem, herbaciarnia nie wyróżniała się na tle innych zaniedbanych kamienic, w których zamieszkiwali miejscowi.
- Wierzę, że herbata będzie dobra, więc... Chodźmy - wskazała na budynek, z którego wyszły dwie pary spieszące się w swoim kierunku. Joseph, upewniwszy się co do miejsca, wciągnął ją za sobą do środka, gdzie pachniało ziołowymi kadzidełkami, a zza konturu, spoglądał na nich machającą jedną tylko łapką kot w postaci charakterystycznych dla Japonii figurek. Szła za nim oraz starszą kobietą, zwracając uwagę na szkice roślin wiszące na ścianach. Bez szemrania, zsunęła z nóg buty, które podała Warrenowi, gdy wyciągnął po nie ręce.
Usiadła przy niskim stoliku na kokardkę. Jej ciekawość, nie musiała długo oczekiwać, gdyż po dwóch, może trzech minutach aż zajęli miejsce, w pomieszczeniu pojawiła się młoda dziewczyna. W milczeniu przygotowywała herbatę, będąc drobiazgowa i dokładna. Przyglądała się jej dłonią oraz porcelanie, gdyż ta, bez dwóch zdań, stanowiła małe dzieło sztuki. Filiżankę, jaka znalazła się w jej rękach, najpierw dokładnie obejrzała z każdej strony, a dopiero po zapoznaniu się z ręcznym zdobnictwem, upiła łyk Senchy - herbaty, która uchodziła za specjalność tego regionu. Dominująca nuta umami, którą czuło się od razu na języku, była czymś... Intrygującym. W pierwszej chwili, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ma w ustach kęs doskonałej wołowiny, a nie zieloną herbatę. Z każdym kolejnym łykiem, kubki smakowe przyzwyczajały się do tego niecodziennego aromatu, a złudzenie rozmywało się.
Oderwawszy spojrzenie od instrumentu w rękach maiko, podniosła oczy na Josepha.
- ... Tak. Że będzie ona wierna temu, jak wygląda tradycyjna ceremonia parzenia herbaty, a nie wyłącznie rozlanie jej przez uczennicę do filiżanek oraz pobrzdąkiwanie na instrumencie - wzruszyła ramionami, ogrzewając dłonie o porcelanę. Niewiele mogli na ten temat poradzić.
- Ale senchę, niekoniecznie chciałabym zabierać ze sobą do domu - dodała, odejmując filiżankę od ust.
- Żartujesz sobie, prawda? - popatrzyła się na męża, bo nawet, jeśli dotąd sobie żartowała, to zniesmaczenie widoczne na jej twarzy było prawdziwe. Przybytki rozkoszy, domy uciech i inne burdele, były poza jej zainteresowaniami, a nad fenomenu tego typu miejsc, nawet nie zamierzała się pochylać.
Niedyskretna uwaga sprawiał, że Grace pokręciła głową i w mgnieniu oka, wspięła się na palce, aby przycisnąć dłoń do jego ust. Ściągnęła usta w dzióbek, mierząc mężczyznę wzrokiem. - Ciszej, Joseph, na boga... - odpuściła dopiero, gdy poczuła, że ze skruchą dotyka wargami do jej palców i otoczywszy się ramieniem męża, odeszli spod czerwonej latarni.
Nie szli daleko. Napis na szyldzie pasował do tego, za którym rozglądali się, idąc przez całą dzielnice. Spodziewała się... No właśnie? Czego? Prawdopodobnie budynku na miarę tych, które zachowały swój niepowtarzalny, historyczny wygląd. Mieli okazje przyjrzeć się dokładnie kilku takim, kiedy w ciągu dnia, poznawali Gion od innej strony. Tymczasem, herbaciarnia nie wyróżniała się na tle innych zaniedbanych kamienic, w których zamieszkiwali miejscowi.
- Wierzę, że herbata będzie dobra, więc... Chodźmy - wskazała na budynek, z którego wyszły dwie pary spieszące się w swoim kierunku. Joseph, upewniwszy się co do miejsca, wciągnął ją za sobą do środka, gdzie pachniało ziołowymi kadzidełkami, a zza konturu, spoglądał na nich machającą jedną tylko łapką kot w postaci charakterystycznych dla Japonii figurek. Szła za nim oraz starszą kobietą, zwracając uwagę na szkice roślin wiszące na ścianach. Bez szemrania, zsunęła z nóg buty, które podała Warrenowi, gdy wyciągnął po nie ręce.
Usiadła przy niskim stoliku na kokardkę. Jej ciekawość, nie musiała długo oczekiwać, gdyż po dwóch, może trzech minutach aż zajęli miejsce, w pomieszczeniu pojawiła się młoda dziewczyna. W milczeniu przygotowywała herbatę, będąc drobiazgowa i dokładna. Przyglądała się jej dłonią oraz porcelanie, gdyż ta, bez dwóch zdań, stanowiła małe dzieło sztuki. Filiżankę, jaka znalazła się w jej rękach, najpierw dokładnie obejrzała z każdej strony, a dopiero po zapoznaniu się z ręcznym zdobnictwem, upiła łyk Senchy - herbaty, która uchodziła za specjalność tego regionu. Dominująca nuta umami, którą czuło się od razu na języku, była czymś... Intrygującym. W pierwszej chwili, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ma w ustach kęs doskonałej wołowiny, a nie zieloną herbatę. Z każdym kolejnym łykiem, kubki smakowe przyzwyczajały się do tego niecodziennego aromatu, a złudzenie rozmywało się.
Oderwawszy spojrzenie od instrumentu w rękach maiko, podniosła oczy na Josepha.
- ... Tak. Że będzie ona wierna temu, jak wygląda tradycyjna ceremonia parzenia herbaty, a nie wyłącznie rozlanie jej przez uczennicę do filiżanek oraz pobrzdąkiwanie na instrumencie - wzruszyła ramionami, ogrzewając dłonie o porcelanę. Niewiele mogli na ten temat poradzić.
- Ale senchę, niekoniecznie chciałabym zabierać ze sobą do domu - dodała, odejmując filiżankę od ust.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
– Kochanie..., oni nie przychodzą tutaj z dziwkami, tylko z żonami i... – Nie dała Josephowi dokończyć i..., może lepiej; im więcej czasu upływało od tego, co powiedział, tym bardziej czuł, że jest zażenowany samym sobą. Odeszli pospiesznie od hotelu, rozglądając się..., nie wiedział czy bardziej za szyldem należącym do herbaciarni, czy przechodniami, którzy mogliby zwrócić uwagę na ich dwójkę; większość musiała siedzieć w lokalach, z których od czasu do czasu dolatywały do nich szmery rozmów tak, jak w herbaciarni, do której doszli i..., Joseph był coraz bardziej zawiedziony, z czym nie starał się nawet ukryć.
Przyglądał się wszystkiemu uważnie, nie spuszczając wzroku z rąk maiko, która starała się na pewno, ale po tym, co wyczytał..., spodziewał się... Nie wiedział tak naprawdę czego, ale nie tego, że młoda, bo może szesnastoletnia dziewczynka zaparzy w czajniczku senchę, którą rozleje do wyjątkowo oryginalnej i filigranowej zastawy, to prawda, aby właściwie schować się za koto przywodzącym na myśl harfę i brzdąkać całkiem miłą, ale monotonną melodię. A gdzie chai-kaiseki, mimo że nie był głodny..., chciał spróbować małych, rybnych ciasteczek, żeby przekonać się czy były słone? Gdzie historia samej ceremonii i porcelany, którą mieli przed sobą? Gdzie historia kakemono wiszącego w niszy na jednej ze ścian..., chciał wiedzieć jaką sentencję prezentuje ciąg znaków?
Wpatrywał się w Grace zażenowany chyba bardziej jeszcze jak pod robu, a kiedy odpowiedziała tak, jak włożyłby w jej usta swoje słowa, pokręcił głową. Widziała jak mrugał chwilę i wiedziała już, że musiał „zresetować” mózg, żeby nie wyrzucić z siebie naprawdę mało pochlebnej uwagi; wydawał się podwójnie dotknięty, bo nie dość, że pierwszy raz od chwili przyjazdu..., rozczarował się, to jeszcze miał wyrzuty sumienia względem Grace, bo ona nie była przekonana od początku do tego pomysłu, przy którym upierał się Joseph. Sączył senchę, gryząc policzek, który musiała widzieć jak poruszał się, bo dotknęła do niego, zmuszając męża, żeby popatrzył na nią; pokręcił głową, dając do zrozumienia, żeby nie mówiła nic nawet — tylko czekał i kiedy odstawiła na niski stolik swoją filiżankę, dopił do końca jednym, wielkim łykiem zawartość własnej i w chwili maiko skończyła jeden z utworów, wstał i kłaniając się, poprowadził Grace do przesuwanych drzwi. Pomógł jej włożyć buty i kiedy wyszli na ulicę, zeszło z niego wszystko to, czego nie mógł czy uważał, że nie powinien powiedzieć w środku...
– ..., widziałaś to? Naprawdę? Tym mieliśmy się zachwycić? Ja..., nie wiem... – Potrząsając głową, nie wierzył w to, co przed chwilą przeżyli. – I jeszcze namawiałem cię, że będzie fajnie... No w cholerę... Jeśli bawiłaś się tak, jak dzisiaj w czasie wszystkich dni w Las Vegas, to jesteś najcierpliwszą i najkochańszą istotą na Ziemii... – Popatrzył na nią i obejmując ją, dodał, że „i tak, i tak jest”. — ..., a ja jestem debilem..., skończonym debilem. No... Przejdźmy się albo..., nie wiem... – Widział jak ciężko było Grace powstrzymywać się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, który odbiłby się od budynków w zabytkowej części dzielnicy, do której ciągnąc Josepha, starała się zmazać ten niesmak z jego warg...
– Kochanie..., oni nie przychodzą tutaj z dziwkami, tylko z żonami i... – Nie dała Josephowi dokończyć i..., może lepiej; im więcej czasu upływało od tego, co powiedział, tym bardziej czuł, że jest zażenowany samym sobą. Odeszli pospiesznie od hotelu, rozglądając się..., nie wiedział czy bardziej za szyldem należącym do herbaciarni, czy przechodniami, którzy mogliby zwrócić uwagę na ich dwójkę; większość musiała siedzieć w lokalach, z których od czasu do czasu dolatywały do nich szmery rozmów tak, jak w herbaciarni, do której doszli i..., Joseph był coraz bardziej zawiedziony, z czym nie starał się nawet ukryć.
Przyglądał się wszystkiemu uważnie, nie spuszczając wzroku z rąk maiko, która starała się na pewno, ale po tym, co wyczytał..., spodziewał się... Nie wiedział tak naprawdę czego, ale nie tego, że młoda, bo może szesnastoletnia dziewczynka zaparzy w czajniczku senchę, którą rozleje do wyjątkowo oryginalnej i filigranowej zastawy, to prawda, aby właściwie schować się za koto przywodzącym na myśl harfę i brzdąkać całkiem miłą, ale monotonną melodię. A gdzie chai-kaiseki, mimo że nie był głodny..., chciał spróbować małych, rybnych ciasteczek, żeby przekonać się czy były słone? Gdzie historia samej ceremonii i porcelany, którą mieli przed sobą? Gdzie historia kakemono wiszącego w niszy na jednej ze ścian..., chciał wiedzieć jaką sentencję prezentuje ciąg znaków?
Wpatrywał się w Grace zażenowany chyba bardziej jeszcze jak pod robu, a kiedy odpowiedziała tak, jak włożyłby w jej usta swoje słowa, pokręcił głową. Widziała jak mrugał chwilę i wiedziała już, że musiał „zresetować” mózg, żeby nie wyrzucić z siebie naprawdę mało pochlebnej uwagi; wydawał się podwójnie dotknięty, bo nie dość, że pierwszy raz od chwili przyjazdu..., rozczarował się, to jeszcze miał wyrzuty sumienia względem Grace, bo ona nie była przekonana od początku do tego pomysłu, przy którym upierał się Joseph. Sączył senchę, gryząc policzek, który musiała widzieć jak poruszał się, bo dotknęła do niego, zmuszając męża, żeby popatrzył na nią; pokręcił głową, dając do zrozumienia, żeby nie mówiła nic nawet — tylko czekał i kiedy odstawiła na niski stolik swoją filiżankę, dopił do końca jednym, wielkim łykiem zawartość własnej i w chwili maiko skończyła jeden z utworów, wstał i kłaniając się, poprowadził Grace do przesuwanych drzwi. Pomógł jej włożyć buty i kiedy wyszli na ulicę, zeszło z niego wszystko to, czego nie mógł czy uważał, że nie powinien powiedzieć w środku...
– ..., widziałaś to? Naprawdę? Tym mieliśmy się zachwycić? Ja..., nie wiem... – Potrząsając głową, nie wierzył w to, co przed chwilą przeżyli. – I jeszcze namawiałem cię, że będzie fajnie... No w cholerę... Jeśli bawiłaś się tak, jak dzisiaj w czasie wszystkich dni w Las Vegas, to jesteś najcierpliwszą i najkochańszą istotą na Ziemii... – Popatrzył na nią i obejmując ją, dodał, że „i tak, i tak jest”. — ..., a ja jestem debilem..., skończonym debilem. No... Przejdźmy się albo..., nie wiem... – Widział jak ciężko było Grace powstrzymywać się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, który odbiłby się od budynków w zabytkowej części dzielnicy, do której ciągnąc Josepha, starała się zmazać ten niesmak z jego warg...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Dopiwszy herbatę, nad aromatem której prowadziła w myślach prawdziwą dyskusję, popatrzyła na Josepha. Wiercił się, mimo że przed momentem, uspokoiła jego rozgoryczenie dotykiem smukłym i ciepłych od naparu rozgrzewającego porcelanę dłoni. Nie wiedziała, jak się teraz zachować. Czy maiko przygotuje im jeszcze jedną filiżankę? Jej wątpliwości, rozwiał mężczyzna. Wstał, dziękując bez słowa, ale gestem, dziewczynie i pociągnął Grace do wyjścia. Zawahała się, aczkolwiek wyłącznie na ułamek sekund. Podniosła swoje szpilki i dołączyła do męża, który wydawałoby się, że jeszcze chwila, a zacznie przebierać nogami w progu.
Wyszli na ulice Gion. Odezwały się wietrzne dzwonki z sąsiedniego budynku, w których grał wiatr. Objęła sama siebie rękoma, wysłuchując zawodu, którego doświadczył Warren. Podzielała, w większości, opinię mężczyzny, dlatego też kąciki jej ust drgnęły.
- Nie powiem, moje poczucie estetyki, poczuło się mile połechtane, jednakże... To wszystko - wzruszyła ramionami. Grace rzadko miała problem z karowym wyrażeniem swoich myśli, chyba że te były mało pochlebne i mogły, mniej lub bardziej, urazić adresata. Mógł się więc domyślać, że dzisiejszy pobyt w herbaciarni zaliczyła do kategorii najłagodniej mówiąc ambiwalentnych.
- Pamiętaj, że zawsze mogło być gorzej, tak? Na przykład herbata mogła być tak niedobra, że wyplułbyś ją w tę drogą zastawę... Myślisz, że uśmiechnęłaby się wtedy? Czy do końca zachowała beznamiętność? - jej głośne rozważania na temat maika, przerwał, przyciągnąwszy do siebie i wtulając w pierś, poszedł w kierunku, który wskazała mu chichocząc.
Obcasy smukłych, czarnych jak ta noc szpilek, bębniły o bruk. Wyplątawszy się z objęć Josepha, chwyciła jego dłoń, którą splotła ze swoją jak warkocz. Od czasu do czasu, wybiegała kilka kroków do przodu, chcąc mu koniecznie pokazać coś, co było tuż za rogiem. Wąskie, rozświetlone przez latarenki uliczki, miały swój urok, którym syciła oczy. Przechodząc obok kolejnego, niskiego budynku z szeregu spójnej zabudowy, w pewnym momencie zatrzymała się i pociągnęła Josepha do wystawy, nad którą ktoś jego wzrostu musiał się pochylić.
- Spójrz. To manufaktura słodyczy... Myślisz, że można tutaj zrobić samemu swoje mochi? Albo te rybne ciasteczka, których chyba nie możesz przeżyć, hm? - przykleiła nos do szyby, wodząc maślanym wzrokiem za tymi wszystkimi słodkościami, od których uginały się pułki. Wystarczyło, że tylko kątem oka spojrzała na męża, aby wiedzieć... Że może, a nawet powinna tu wejść. Dwa razy nie musiał jej powtarzać. Entuzjastycznie, pchnęła drzwi, przechodząc przed próg i w kilku susach, dopadła do lady. Jej oczy, błyszczały w ostrym świetle lamp niemalże tak, jak polewa na kilku ciasteczkach.
- Na pewno chcę spróbować to, to i... tamto! - wystrzeliła palcem w oblepione sosem mitarashi dango.
Dopiwszy herbatę, nad aromatem której prowadziła w myślach prawdziwą dyskusję, popatrzyła na Josepha. Wiercił się, mimo że przed momentem, uspokoiła jego rozgoryczenie dotykiem smukłym i ciepłych od naparu rozgrzewającego porcelanę dłoni. Nie wiedziała, jak się teraz zachować. Czy maiko przygotuje im jeszcze jedną filiżankę? Jej wątpliwości, rozwiał mężczyzna. Wstał, dziękując bez słowa, ale gestem, dziewczynie i pociągnął Grace do wyjścia. Zawahała się, aczkolwiek wyłącznie na ułamek sekund. Podniosła swoje szpilki i dołączyła do męża, który wydawałoby się, że jeszcze chwila, a zacznie przebierać nogami w progu.
Wyszli na ulice Gion. Odezwały się wietrzne dzwonki z sąsiedniego budynku, w których grał wiatr. Objęła sama siebie rękoma, wysłuchując zawodu, którego doświadczył Warren. Podzielała, w większości, opinię mężczyzny, dlatego też kąciki jej ust drgnęły.
- Nie powiem, moje poczucie estetyki, poczuło się mile połechtane, jednakże... To wszystko - wzruszyła ramionami. Grace rzadko miała problem z karowym wyrażeniem swoich myśli, chyba że te były mało pochlebne i mogły, mniej lub bardziej, urazić adresata. Mógł się więc domyślać, że dzisiejszy pobyt w herbaciarni zaliczyła do kategorii najłagodniej mówiąc ambiwalentnych.
- Pamiętaj, że zawsze mogło być gorzej, tak? Na przykład herbata mogła być tak niedobra, że wyplułbyś ją w tę drogą zastawę... Myślisz, że uśmiechnęłaby się wtedy? Czy do końca zachowała beznamiętność? - jej głośne rozważania na temat maika, przerwał, przyciągnąwszy do siebie i wtulając w pierś, poszedł w kierunku, który wskazała mu chichocząc.
Obcasy smukłych, czarnych jak ta noc szpilek, bębniły o bruk. Wyplątawszy się z objęć Josepha, chwyciła jego dłoń, którą splotła ze swoją jak warkocz. Od czasu do czasu, wybiegała kilka kroków do przodu, chcąc mu koniecznie pokazać coś, co było tuż za rogiem. Wąskie, rozświetlone przez latarenki uliczki, miały swój urok, którym syciła oczy. Przechodząc obok kolejnego, niskiego budynku z szeregu spójnej zabudowy, w pewnym momencie zatrzymała się i pociągnęła Josepha do wystawy, nad którą ktoś jego wzrostu musiał się pochylić.
- Spójrz. To manufaktura słodyczy... Myślisz, że można tutaj zrobić samemu swoje mochi? Albo te rybne ciasteczka, których chyba nie możesz przeżyć, hm? - przykleiła nos do szyby, wodząc maślanym wzrokiem za tymi wszystkimi słodkościami, od których uginały się pułki. Wystarczyło, że tylko kątem oka spojrzała na męża, aby wiedzieć... Że może, a nawet powinna tu wejść. Dwa razy nie musiał jej powtarzać. Entuzjastycznie, pchnęła drzwi, przechodząc przed próg i w kilku susach, dopadła do lady. Jej oczy, błyszczały w ostrym świetle lamp niemalże tak, jak polewa na kilku ciasteczkach.
- Na pewno chcę spróbować to, to i... tamto! - wystrzeliła palcem w oblepione sosem mitarashi dango.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie chciał wyjść w jej oczach na..., kapryśne dziecko, ale po opisanej w jednej z broszur, któż otrzymał w recepcji herbaciarni oferującej „ceremonię chado” spodziewał się..., więcej i może był rozczarowany przez..., siebie? Naczytał się o tych wszystkich rytuałach, a tymczasem dostali całkiem ładnie opakowane, ale tak naprawdę jedynie zalanie liści wrzątkiem.
Popatrzył na Grace, a kiedy odpowiedziała, rysując w jego wyobraźni całkiem prawdopodobny obrazek..., zaśmiał się i całując ją w skroń i bok czoła, w miejscu, w którym zaczynała się linia włosów, przyciągnął żonę liżej i skierował się w stronę kolejnych schodków, prowadzących do dolnej części dzielnicy Gion. Przyglądał się zabytkowym domom, między którymi rozpoznawali lokale i niewielkie kaplice, w większości otaczane ogrodem, często jedynie obsadzonym drzewami o kolorowych bez względu na porę roku — poza zimą — liśćmi, przez które prześwitywało światło latarni i lampionów.
Słuchiwał się w niosącą się echem mieszaninę głosów w rozmowach, śmiechów i w większości tradycyjnej muzyki, z pojedynczych lokali, która nie mieszała się z sobą tak, jak w Las Vegas, kiedy wieczorem, jeśli wyszliby na Las Vegas Strip..., oszalałby od nadmiaru wbijających się w głowę dźwięków, tworzących terkoczący hałas jaki w większości kasyn wydawały automaty do gier. Tutaj było inaczej, bo chociaż dźwięki zlewały się z sobą, stawały się harmonijną całością, która uspakajała Josepha tak, jak głos żony, kiedy zwracała jego uwagę na kolejne mijane budynki przyozdobione rzeźbami lub, w których ogrodach i na tarasach dojrzała bardziej interesujące odmiany kwiatów.
Uśmiechnął się, kiedy zatrzymali się przed sklepem, w którym mogli kupić ręcznie wykonane słodycze; przyglądał się jej, nie mogąc przestać się uśmiechać, bo od kilku tygodni nie było dnia, żeby nie zjadła czegoś słodkiego i chociaż denerwował się chwilami, żeby nie nabawiła się cukrzycy ciążowej, o której czytał, nie zabraniał jej..., niczego i może dał wejść sobie na głowę, ale dlaczego nie miałby sprawiać jej radości, którą on czuł dzień w dzień, budząc się przy niej i słuchając jej głosu i oddechu.
Weszli do środka, a kiedy zaczęła wymieniać wszystko to, czego „musiała spróbować”, złapał ją za rękę i całując po palcach, spytał:
– Kochanie..., nie zapędziłaś się? Gdzie chcesz to wszystko zmieścić? – Nie spodziewał się, że postanowi od razu udowodnić mu, że mogłaby zjeść więcej jeszcze tych pyszności i kręcąc głową, poprosił o dwa pudełka jej ulubionych mochi, które właściciele zapytani czy mogliby sami je przygotować, odpowiedzieli, że „szykują się, żeby zamknąć lokal” — dochodziła północ, ale żeby nie czuli się rozczarowani pokazali im jak przygotować mizu shingen mochi, których ostatnie partie kończyli wylewać do stężenia — Grace cieszyła się jak dziecko, kiedy mogła pąki kwiatów wiśni pozatapiać w agarowym żelu. Uśmiechając się do niej, zabrał z lady zapakowane pudełka i dziękując właścicielom, którzy zapraszali ich jutro od dziesiątej, wyszedł zaraz za Grace.
– Zadowolona? – Dopytywał, ścierając z jej policzka zaschnięty, przezroczysty, ale lśniący w świetle latarni agar. – Chodź..., przejdziemy się w stronę tego parku przy teatrze i weźmiemy taksówkę do hotelu – odpowiedział, wtulając ją w siebie i kierując się w stronę alejek rozświetlonych latarniami.
Nie chciał wyjść w jej oczach na..., kapryśne dziecko, ale po opisanej w jednej z broszur, któż otrzymał w recepcji herbaciarni oferującej „ceremonię chado” spodziewał się..., więcej i może był rozczarowany przez..., siebie? Naczytał się o tych wszystkich rytuałach, a tymczasem dostali całkiem ładnie opakowane, ale tak naprawdę jedynie zalanie liści wrzątkiem.
Popatrzył na Grace, a kiedy odpowiedziała, rysując w jego wyobraźni całkiem prawdopodobny obrazek..., zaśmiał się i całując ją w skroń i bok czoła, w miejscu, w którym zaczynała się linia włosów, przyciągnął żonę liżej i skierował się w stronę kolejnych schodków, prowadzących do dolnej części dzielnicy Gion. Przyglądał się zabytkowym domom, między którymi rozpoznawali lokale i niewielkie kaplice, w większości otaczane ogrodem, często jedynie obsadzonym drzewami o kolorowych bez względu na porę roku — poza zimą — liśćmi, przez które prześwitywało światło latarni i lampionów.
Słuchiwał się w niosącą się echem mieszaninę głosów w rozmowach, śmiechów i w większości tradycyjnej muzyki, z pojedynczych lokali, która nie mieszała się z sobą tak, jak w Las Vegas, kiedy wieczorem, jeśli wyszliby na Las Vegas Strip..., oszalałby od nadmiaru wbijających się w głowę dźwięków, tworzących terkoczący hałas jaki w większości kasyn wydawały automaty do gier. Tutaj było inaczej, bo chociaż dźwięki zlewały się z sobą, stawały się harmonijną całością, która uspakajała Josepha tak, jak głos żony, kiedy zwracała jego uwagę na kolejne mijane budynki przyozdobione rzeźbami lub, w których ogrodach i na tarasach dojrzała bardziej interesujące odmiany kwiatów.
Uśmiechnął się, kiedy zatrzymali się przed sklepem, w którym mogli kupić ręcznie wykonane słodycze; przyglądał się jej, nie mogąc przestać się uśmiechać, bo od kilku tygodni nie było dnia, żeby nie zjadła czegoś słodkiego i chociaż denerwował się chwilami, żeby nie nabawiła się cukrzycy ciążowej, o której czytał, nie zabraniał jej..., niczego i może dał wejść sobie na głowę, ale dlaczego nie miałby sprawiać jej radości, którą on czuł dzień w dzień, budząc się przy niej i słuchając jej głosu i oddechu.
Weszli do środka, a kiedy zaczęła wymieniać wszystko to, czego „musiała spróbować”, złapał ją za rękę i całując po palcach, spytał:
– Kochanie..., nie zapędziłaś się? Gdzie chcesz to wszystko zmieścić? – Nie spodziewał się, że postanowi od razu udowodnić mu, że mogłaby zjeść więcej jeszcze tych pyszności i kręcąc głową, poprosił o dwa pudełka jej ulubionych mochi, które właściciele zapytani czy mogliby sami je przygotować, odpowiedzieli, że „szykują się, żeby zamknąć lokal” — dochodziła północ, ale żeby nie czuli się rozczarowani pokazali im jak przygotować mizu shingen mochi, których ostatnie partie kończyli wylewać do stężenia — Grace cieszyła się jak dziecko, kiedy mogła pąki kwiatów wiśni pozatapiać w agarowym żelu. Uśmiechając się do niej, zabrał z lady zapakowane pudełka i dziękując właścicielom, którzy zapraszali ich jutro od dziesiątej, wyszedł zaraz za Grace.
– Zadowolona? – Dopytywał, ścierając z jej policzka zaschnięty, przezroczysty, ale lśniący w świetle latarni agar. – Chodź..., przejdziemy się w stronę tego parku przy teatrze i weźmiemy taksówkę do hotelu – odpowiedział, wtulając ją w siebie i kierując się w stronę alejek rozświetlonych latarniami.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Mimo, że wrócili późno i byli na tyle zmęczeni, że w wieczorna toaleta zamknęła się w kilku minutach, wstali dość wcześnie. Obudziła się pierwsza, uśmiechając do słońca, którego promienie wpadały przez odsłonięte okna; w roztargnieniu, na wpół śpiąc, zapomnieli, aby naciągnąć materiałowe rolety. Przytuliwszy się do Josepha, obsypała jego twarz pocałunkami. Zdawała sobie sprawę, ze mężczyzna już nie spał, mimo iż starał się sprawiać wrażenie tkwiącego w objęciach Morfeusza. Od ust, poprzez nos i policzki, dotarła śladem pocałunków do jego ucha; szepnęła, że wraca za kwadrans i otuliwszy jego szyje ciepłym oddechem, wyślizgnęła się z łóżka, w którym została po niej nieprzyjemna pustka.
W szlafroku, szytym na modłę kimona, usiadła na skraju materaca z tacą ze śniadaniem na kolanach. Minęło więcej czasu, niż zapowiadała, ale przyznała, że nie miała serca wyciągać go z pieleszy, skoro tak uroczo wyglądał, gdy zasypiał z kaczorem na ustach.
Do typowego, japońskiego śniadania, Grace zaparzyła liście zielonej herbaty, postępując z małym imbrykiem dokładnie tak, jak poinstruował ją pracownik hotelowej obsługi; obejmując dłonią porcelanową filiżankę, wyjadała warzywa skrojone w słupki oraz talarki, a także długie nitki makaronu wymieszanego z kawałkami kurczaka.
Nie było czasu na pośniadaniową sjestę. Wciągnęła męża pod prysznic, gdzie deszczownica skutecznie zmyła z Josepha resztki snu; pomogły także jej dłonie, które sunąć po ciele mężczyzny, wcierały w jego rozgrzaną od ciepłego strumienia skórę cukrowy peeling. Pachniał... mango, śmiała się więc, że zaraz go schrupie, jeżeli nie przestanie ją obłapywać. Słowa dotrzymała.
Pod hotelem, czekała na nich uber, którym dotarli prosto na dworzec kolejowy. Ogromna konstrukcja rzucała długi cień na parking. Zadarłszy głowę, Grace odchyliła różowe szkiełka okularów przeciwsłonecznych, aby objąć spojrzeniem te wielgachne, metalowe żebra.
- Wiedząc, że budynek recepcyjny dworca uznany jest za najwybitniejsze dzieło współczesnej architektury kolejowej na świecie, powinnam się tego spodziewać, ale i tak... Wow. Naprawdę - odkleiwszy oczy od szkieletu, w który właśnie wchodzili, wsunęła swoją dłoń w rękę Josepha. Długimi, ruchomymi schodami, dotarli na jedną z wyższych platform, gdzie stanęli przez wyświetlonym rozkładem przyjazdów i odjazdów.
- Tamten, jest nasz - wskazała na rząd znaczków, pod którym małą czcionką, wyświetlało się tłumaczenie w kilku języka; w tym angielskim. Himeji, prefektura Hyōgo
- Domyślasz się już, dokąd jedziemy, mój samuraju? - szepnęła konspiracyjnie, a gdy ujął jej twarz w dłonie, do końca nie wiedząc co powiedzieć, przycisnęła swoje usta do jego w czułym pocałunku.
- Lepiej chodźmy znaleźć peron, bo to wszystko wygląda jak labirynt, a nasz orient express nie będzie czekał - dodała, zdradzając, że za moment ziście się jego kolejne życzenie, które wyraził jeszcze w samolocie. Uśmiechnęła się szeroko, dostrzegając, jak w oczach Warrena tli się coraz żarliwiej ta najszczersza, chłopięcia radość. Wtuliła się w męża, który obejmując ją, poprowadził Grace do kolejnych schodów.
10 września
Zamek Białej Czapli, Himeji, Japonia
Zamek Białej Czapli, Himeji, Japonia
Mimo, że wrócili późno i byli na tyle zmęczeni, że w wieczorna toaleta zamknęła się w kilku minutach, wstali dość wcześnie. Obudziła się pierwsza, uśmiechając do słońca, którego promienie wpadały przez odsłonięte okna; w roztargnieniu, na wpół śpiąc, zapomnieli, aby naciągnąć materiałowe rolety. Przytuliwszy się do Josepha, obsypała jego twarz pocałunkami. Zdawała sobie sprawę, ze mężczyzna już nie spał, mimo iż starał się sprawiać wrażenie tkwiącego w objęciach Morfeusza. Od ust, poprzez nos i policzki, dotarła śladem pocałunków do jego ucha; szepnęła, że wraca za kwadrans i otuliwszy jego szyje ciepłym oddechem, wyślizgnęła się z łóżka, w którym została po niej nieprzyjemna pustka.
W szlafroku, szytym na modłę kimona, usiadła na skraju materaca z tacą ze śniadaniem na kolanach. Minęło więcej czasu, niż zapowiadała, ale przyznała, że nie miała serca wyciągać go z pieleszy, skoro tak uroczo wyglądał, gdy zasypiał z kaczorem na ustach.
Do typowego, japońskiego śniadania, Grace zaparzyła liście zielonej herbaty, postępując z małym imbrykiem dokładnie tak, jak poinstruował ją pracownik hotelowej obsługi; obejmując dłonią porcelanową filiżankę, wyjadała warzywa skrojone w słupki oraz talarki, a także długie nitki makaronu wymieszanego z kawałkami kurczaka.
Nie było czasu na pośniadaniową sjestę. Wciągnęła męża pod prysznic, gdzie deszczownica skutecznie zmyła z Josepha resztki snu; pomogły także jej dłonie, które sunąć po ciele mężczyzny, wcierały w jego rozgrzaną od ciepłego strumienia skórę cukrowy peeling. Pachniał... mango, śmiała się więc, że zaraz go schrupie, jeżeli nie przestanie ją obłapywać. Słowa dotrzymała.
Pod hotelem, czekała na nich uber, którym dotarli prosto na dworzec kolejowy. Ogromna konstrukcja rzucała długi cień na parking. Zadarłszy głowę, Grace odchyliła różowe szkiełka okularów przeciwsłonecznych, aby objąć spojrzeniem te wielgachne, metalowe żebra.
- Wiedząc, że budynek recepcyjny dworca uznany jest za najwybitniejsze dzieło współczesnej architektury kolejowej na świecie, powinnam się tego spodziewać, ale i tak... Wow. Naprawdę - odkleiwszy oczy od szkieletu, w który właśnie wchodzili, wsunęła swoją dłoń w rękę Josepha. Długimi, ruchomymi schodami, dotarli na jedną z wyższych platform, gdzie stanęli przez wyświetlonym rozkładem przyjazdów i odjazdów.
- Tamten, jest nasz - wskazała na rząd znaczków, pod którym małą czcionką, wyświetlało się tłumaczenie w kilku języka; w tym angielskim. Himeji, prefektura Hyōgo
- Domyślasz się już, dokąd jedziemy, mój samuraju? - szepnęła konspiracyjnie, a gdy ujął jej twarz w dłonie, do końca nie wiedząc co powiedzieć, przycisnęła swoje usta do jego w czułym pocałunku.
- Lepiej chodźmy znaleźć peron, bo to wszystko wygląda jak labirynt, a nasz orient express nie będzie czekał - dodała, zdradzając, że za moment ziście się jego kolejne życzenie, które wyraził jeszcze w samolocie. Uśmiechnęła się szeroko, dostrzegając, jak w oczach Warrena tli się coraz żarliwiej ta najszczersza, chłopięcia radość. Wtuliła się w męża, który obejmując ją, poprowadził Grace do kolejnych schodów.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Nie spał..., bo od zawsze, czy raczej od trzydziestu lat spał..., mało po kilka godzin na dobę, a chcąc przespać więcej musiał wlać w siebie kilka butelek, bynajmniej piwa. Wpatrywał się w nią, a kiedy zauważył, że rozbudzała się, udał zamykając oczy i uspakajając oddech, że śpi i pewnie, gdyby nie zaczęła obsypywać jego twarzy pocałunkami, nie zorientowałaby się, że troszeczkę ją oszukiwał. Tylko że czując na policzku i bliżej ucha jej wargi, którymi zagarniała skórę, nie mógł się nie uśmiechnąć do niej i mimo że miał rozmarzony wzrok, nie był zaspany...
Zaczekał na nią, a kiedy usiadła na łóżku z tacą zastawioną miseczkami, wsunął głowę pod jej rękę jak kot i zaglądając z bliska do kolejnych naczyń, sięgnął po pokrojoną w słupki marchewkę; coraz bardziej pasowały mu japońskie śniadania, po których długo, bardzo długo nie był głodny i mimo że obawiał się tego najbardziej, nawet po podpieczonych kawałkach wołowiny czy kurczaka w trochę ostrzejszym sosie, nie bolał go żołądek tak, jak po czymkolwiek innym, co było chociaż lekko podrumienione, a nie uduszone i przegotowane.
Z jednej strony chciał już wyjść i iść z Grace tam, gdzie zaplanowała, mimo że nie wiedział, gdzie?..., a z drugiej, nie miał najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego łóżka, w którego wczoraj po południu najpewniej zmienianej pościeli, zakopał się, ukrywając pod kołdrą. Kiedy Grace zaczęła ciągnąć go za rękę do łazienki, nie zamierzał się ruszać tak długo, jak długo nie uświadomił sobie, że nie powinna się z nim szarpać, a jej dłonie i ciepła woda szybko przekonały go, że podjął słuszną decyzję.
Kiedy wysiedli pod dworcem, nie próbował nawet kryć wrażenia, jakie zrobiła na Josephie nowoczesna konstrukcja, tym bardziej sklepienie hallu głównego, mimo że było plątaniną metalowych elementów, wzbudzało w nim zachwyt.
– Jest niesamowity... – Wyszeptał nachylając się nad żoną, kiedy weszli an ruchome schody. Wpatrywał się w tablicę z rozkładem jazdy, kompletnie nie mogąc skupić się na podpisach po angielsku czy hiszpańsku, nad którymi wyświetlały się przypominające poukładane na sobie pudełka — otwarte albo zamknięte — znaczki. Kiedy podpowiedziała mu, wpatrzył się w kierunek destylacji i kiedy uświadomił sobie, że Grace postanowiła spełnić jeszcze jedno z jego..., chyba trochę dziecięcych czy bardziej jednak nastoletnich marzeń, objął ją i ujmując jej twarz w dłonie, pocałował ja najpierw kilka razy lekko muskając wargi, w które wpił się po chwili i tuląc ją, pokiwał głową, zgadzając się z Grace, że powinni się zebrać i poszukać właściwego peronu.
Chwilę błądzili po poziomach i schodach, aż w końcu dotarli do celu; uśmiechał się jak dziecko, kiedy zobaczył w oddali zbliżający się do stacji pociąg, z pewnością, której nie mógł przecież mieć, powiedział:
– To nasz! – Zaśmiała się, kiedy faktycznie pociąg, który wskazał zatrzymał się przy platformie, na której stali i upewniwszy się u konduktora, że „to ten”, wsiedli. Starał się nie ekscytować, a przynajmniej nie okazywać jak bardzo się ekscytuje, ale kompletnie mu to nie wychodziło i kiedy zajęli miejsca zgodnie z oznaczeniem na bilecie, popatrzył przez okno dłuższą chwilę, po której odwrócił się do Grace i łapiąc ją za ręce, powiedział:
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę..., tylko niech już ruszy. – Pocałował jej ręce, które ściskał w swoich i zaczął ją wypytywać o szczegóły. – ..., to ostatecznie jak długo będziemy jechać? Wracać będziemy pewnie wieczorem... Nie będziesz zmęczona? – Nie zamykały mu się usta...
Nie spał..., bo od zawsze, czy raczej od trzydziestu lat spał..., mało po kilka godzin na dobę, a chcąc przespać więcej musiał wlać w siebie kilka butelek, bynajmniej piwa. Wpatrywał się w nią, a kiedy zauważył, że rozbudzała się, udał zamykając oczy i uspakajając oddech, że śpi i pewnie, gdyby nie zaczęła obsypywać jego twarzy pocałunkami, nie zorientowałaby się, że troszeczkę ją oszukiwał. Tylko że czując na policzku i bliżej ucha jej wargi, którymi zagarniała skórę, nie mógł się nie uśmiechnąć do niej i mimo że miał rozmarzony wzrok, nie był zaspany...
Zaczekał na nią, a kiedy usiadła na łóżku z tacą zastawioną miseczkami, wsunął głowę pod jej rękę jak kot i zaglądając z bliska do kolejnych naczyń, sięgnął po pokrojoną w słupki marchewkę; coraz bardziej pasowały mu japońskie śniadania, po których długo, bardzo długo nie był głodny i mimo że obawiał się tego najbardziej, nawet po podpieczonych kawałkach wołowiny czy kurczaka w trochę ostrzejszym sosie, nie bolał go żołądek tak, jak po czymkolwiek innym, co było chociaż lekko podrumienione, a nie uduszone i przegotowane.
Z jednej strony chciał już wyjść i iść z Grace tam, gdzie zaplanowała, mimo że nie wiedział, gdzie?..., a z drugiej, nie miał najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego łóżka, w którego wczoraj po południu najpewniej zmienianej pościeli, zakopał się, ukrywając pod kołdrą. Kiedy Grace zaczęła ciągnąć go za rękę do łazienki, nie zamierzał się ruszać tak długo, jak długo nie uświadomił sobie, że nie powinna się z nim szarpać, a jej dłonie i ciepła woda szybko przekonały go, że podjął słuszną decyzję.
Kiedy wysiedli pod dworcem, nie próbował nawet kryć wrażenia, jakie zrobiła na Josephie nowoczesna konstrukcja, tym bardziej sklepienie hallu głównego, mimo że było plątaniną metalowych elementów, wzbudzało w nim zachwyt.
– Jest niesamowity... – Wyszeptał nachylając się nad żoną, kiedy weszli an ruchome schody. Wpatrywał się w tablicę z rozkładem jazdy, kompletnie nie mogąc skupić się na podpisach po angielsku czy hiszpańsku, nad którymi wyświetlały się przypominające poukładane na sobie pudełka — otwarte albo zamknięte — znaczki. Kiedy podpowiedziała mu, wpatrzył się w kierunek destylacji i kiedy uświadomił sobie, że Grace postanowiła spełnić jeszcze jedno z jego..., chyba trochę dziecięcych czy bardziej jednak nastoletnich marzeń, objął ją i ujmując jej twarz w dłonie, pocałował ja najpierw kilka razy lekko muskając wargi, w które wpił się po chwili i tuląc ją, pokiwał głową, zgadzając się z Grace, że powinni się zebrać i poszukać właściwego peronu.
Chwilę błądzili po poziomach i schodach, aż w końcu dotarli do celu; uśmiechał się jak dziecko, kiedy zobaczył w oddali zbliżający się do stacji pociąg, z pewnością, której nie mógł przecież mieć, powiedział:
– To nasz! – Zaśmiała się, kiedy faktycznie pociąg, który wskazał zatrzymał się przy platformie, na której stali i upewniwszy się u konduktora, że „to ten”, wsiedli. Starał się nie ekscytować, a przynajmniej nie okazywać jak bardzo się ekscytuje, ale kompletnie mu to nie wychodziło i kiedy zajęli miejsca zgodnie z oznaczeniem na bilecie, popatrzył przez okno dłuższą chwilę, po której odwrócił się do Grace i łapiąc ją za ręce, powiedział:
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę..., tylko niech już ruszy. – Pocałował jej ręce, które ściskał w swoich i zaczął ją wypytywać o szczegóły. – ..., to ostatecznie jak długo będziemy jechać? Wracać będziemy pewnie wieczorem... Nie będziesz zmęczona? – Nie zamykały mu się usta...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Od razu przejrzała ten mały podstęp i w pewnym momencie, do pocałunków, które muskały jego skórę na twarzy oraz wargi, dołączyły łaskotki; wbijała palce pod żebra męża, który w pewnym momencie nie wytrzymał i nie tylko uśmiechnął się, ale również zaśmiał w głos.
Zostawiwszy go zaplątanego w kołdrę, aby ochłonął oraz przemyślał swoje zachowanie, wróciła ze śniadaniem, które skomponowała z dostępnego dla gości hotelowych menu pod gusta swoje oraz Warrena. Wiedziała, że lubi świeże warzywa pokrojone każdy w osobne miseczki, a także makaron Na kilka kiszonek, które przemyciła na tacy pod niewinną postacią, niekoniecznie chciał się skusić, dlatego zjadła je sama, nie udając, że jej smakują. Gdyby nie oszczędność czasu, mogłaby śniadania na modłę japońską jadać codziennie, problem w tym, że samodzielne przygotowanie takiej postaci potraw w domu musiałoby pochłaniać spory kawałek poranka, a ten, już niedługo, zostanie podporządkowany humorkom Lily.
Upewniwszy się, że Joseph nie pozostawił najmniejszej, nie wylizanej do czysta miseczki, pociągnęła męża do łazienki, przed którą nie mógł uciec; siedząc w ręczniku przed toaletką, poprosiła, aby zaplótł jej warkocze, którego później, upięła w postaci schludnego pół-koka. Dla ozdoby, wsunęła w środek zebranych pukli dwie szpilki, czerpiąc z japońskiej mody to, co w jej oczach, było najbardziej intrygujące. W taksówce, kiedy usiadł obok Grace, wodząc nosem po jej szyi, dostrzegł, że w uszach ma wpięte drobne, przylegające do płatków kolczyki w kształcie wachlarzy. Rozkruszony rubin, iskrzył się w świetle.
Szla przez platformę w stronę tablic wyświetlających rozkład jazdy z wysoko zadartą głową, gdyż naprawdę trudno było jej oderwać oczu od sklepienia. Dopiero, gdy przyciągnął ją do siebie i zażartował, że zapuszcza do góry żurawia, a pod nogi to już zapomina patrzeć, dała temu spokój. Nie mogła jednak powstrzymać się przed tym, aby w pewnym, momencie, nie zatrzymać się pośrodku tłumu, gdyż właśnie z tej perspektywy, najlepiej można było się innym elementom nowoczesnego wnętrza dworca. Joseph, mógł śmiało zaryzykować stwierdzenie, że stacja kolejowa skradła jej serce tak samo silnie, co fontanny przed jednym, kluczowym w ich pobycie w Las Vegas hotelem.
Roześmiała się, oddając te wszystkie pocałunki, którym obsypał jej usta, nie zważając na fakt, że znajdowali się w przestrzeni publicznej. Dotknęła do jego dłoni, które obejmowały jej twarz, gładząc je pieszczotliwie.
- Choć raz, to mi udała się niespodzianka - szepnęła, zrównawszy krok z mężczyzną.
Wjechali ruchomymi schodami na peron, z którego miał odjechać pociąg. Wsiedli do odpowiedniego wagonu i znalazłszy swoje miejsca w raptem czteroosobowym przedziale, Grace usiadła obok Josepha, któremu odstąpiła fotel przy oknie. Teraz to on siedział z nosem przyklejonym do szyby. Oparła głowę o jego ramię, bawiąc się palcami u dłoni męża.
- Dokładnie... sześćdziesiąt dwie minuty. Mamy pełne, dziesięć godzin, aby obejść cały zamek i nie pominąć najmniejszego zakamarka, wpisałam nas na prelekcje, którą prowadzą lokalni historycy o samurajach oraz zarezerwowałam stolik na drugie śniadanie w przyzamkowej herbaciarni... Na pewno nie będę zmęczona, bo w Four Seasons czekać na nas będzie kolacja przy świecach i osobisty sushi master, a tego za żadne skarby nie prześpię.... Chyba już jedziemy, prawda? - nie poczuli, kiedy pociąg odjechał, ale świat za szybą, zdecydowanie zaczynał się rozmywać.
Od razu przejrzała ten mały podstęp i w pewnym momencie, do pocałunków, które muskały jego skórę na twarzy oraz wargi, dołączyły łaskotki; wbijała palce pod żebra męża, który w pewnym momencie nie wytrzymał i nie tylko uśmiechnął się, ale również zaśmiał w głos.
Zostawiwszy go zaplątanego w kołdrę, aby ochłonął oraz przemyślał swoje zachowanie, wróciła ze śniadaniem, które skomponowała z dostępnego dla gości hotelowych menu pod gusta swoje oraz Warrena. Wiedziała, że lubi świeże warzywa pokrojone każdy w osobne miseczki, a także makaron Na kilka kiszonek, które przemyciła na tacy pod niewinną postacią, niekoniecznie chciał się skusić, dlatego zjadła je sama, nie udając, że jej smakują. Gdyby nie oszczędność czasu, mogłaby śniadania na modłę japońską jadać codziennie, problem w tym, że samodzielne przygotowanie takiej postaci potraw w domu musiałoby pochłaniać spory kawałek poranka, a ten, już niedługo, zostanie podporządkowany humorkom Lily.
Upewniwszy się, że Joseph nie pozostawił najmniejszej, nie wylizanej do czysta miseczki, pociągnęła męża do łazienki, przed którą nie mógł uciec; siedząc w ręczniku przed toaletką, poprosiła, aby zaplótł jej warkocze, którego później, upięła w postaci schludnego pół-koka. Dla ozdoby, wsunęła w środek zebranych pukli dwie szpilki, czerpiąc z japońskiej mody to, co w jej oczach, było najbardziej intrygujące. W taksówce, kiedy usiadł obok Grace, wodząc nosem po jej szyi, dostrzegł, że w uszach ma wpięte drobne, przylegające do płatków kolczyki w kształcie wachlarzy. Rozkruszony rubin, iskrzył się w świetle.
Szla przez platformę w stronę tablic wyświetlających rozkład jazdy z wysoko zadartą głową, gdyż naprawdę trudno było jej oderwać oczu od sklepienia. Dopiero, gdy przyciągnął ją do siebie i zażartował, że zapuszcza do góry żurawia, a pod nogi to już zapomina patrzeć, dała temu spokój. Nie mogła jednak powstrzymać się przed tym, aby w pewnym, momencie, nie zatrzymać się pośrodku tłumu, gdyż właśnie z tej perspektywy, najlepiej można było się innym elementom nowoczesnego wnętrza dworca. Joseph, mógł śmiało zaryzykować stwierdzenie, że stacja kolejowa skradła jej serce tak samo silnie, co fontanny przed jednym, kluczowym w ich pobycie w Las Vegas hotelem.
Roześmiała się, oddając te wszystkie pocałunki, którym obsypał jej usta, nie zważając na fakt, że znajdowali się w przestrzeni publicznej. Dotknęła do jego dłoni, które obejmowały jej twarz, gładząc je pieszczotliwie.
- Choć raz, to mi udała się niespodzianka - szepnęła, zrównawszy krok z mężczyzną.
Wjechali ruchomymi schodami na peron, z którego miał odjechać pociąg. Wsiedli do odpowiedniego wagonu i znalazłszy swoje miejsca w raptem czteroosobowym przedziale, Grace usiadła obok Josepha, któremu odstąpiła fotel przy oknie. Teraz to on siedział z nosem przyklejonym do szyby. Oparła głowę o jego ramię, bawiąc się palcami u dłoni męża.
- Dokładnie... sześćdziesiąt dwie minuty. Mamy pełne, dziesięć godzin, aby obejść cały zamek i nie pominąć najmniejszego zakamarka, wpisałam nas na prelekcje, którą prowadzą lokalni historycy o samurajach oraz zarezerwowałam stolik na drugie śniadanie w przyzamkowej herbaciarni... Na pewno nie będę zmęczona, bo w Four Seasons czekać na nas będzie kolacja przy świecach i osobisty sushi master, a tego za żadne skarby nie prześpię.... Chyba już jedziemy, prawda? - nie poczuli, kiedy pociąg odjechał, ale świat za szybą, zdecydowanie zaczynał się rozmywać.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Przyglądał się jej, nie mogąc przestać się uśmiechać, bo od dnia, kiedy powiedziała, że „wylatują jutro”..., zaskakiwała go w zawsze najlepszy sposób — codziennie. Nie wiedział jak odwdzięczy się jej za tych kilka dni, w których miał wrażenie, że odpoczął bardziej jak kiedykolwiek wcześniej, mimo że nie oszczędzała ani jego, ani siebie, decydując się najpierw na wędrówkę do szczytu świątyni Fushimi-Inari przedwczoraj i dzisiaj, zabierając go do Zamku Himeji, do którego wiedział, że też będą musieli się chwilę powspinać.
Obejmując ją, przeszli przez zawiły labirynt platform i peronów dworca, który z każdej strony zachwycał konstrukcją, która mimo że wykonana w całości z metalowych części, które chwilami przywodziły mu na myśl, czym podzielił się z żoną, gniazdo słowika, wydawała się naprawdę lekka.
Wsiedli w pociąg i kiedy odstąpiła mu miejsce przy oknie, przyciągnął ją do siebie, żeby widziała nie mniej od niego. Gładził jej ramię i kiedy usłyszał „choć raz”, nie mógł nie zareagować. Odwrócił się do niej i trzymając dłonie Grace w swoich, wpatrywał się w jej wielkie, zielonkawe oczy kilkanaście sekund, zanim nie powtórzył po niej:
– Choć raz? Choć raz? Kochanie..., cały ten wyjazd jest największą i najlepszą niespodzianką... Czymś, do czego będę wracać i naprawdę... Każdy dzień przynosi coś, czym nie umiem się nie cieszyć..., może nie okazuję tego bardzo wylewnie..., ale wiesz przecież, że... Nie zawsze umiem, ale wszystko, co zaplanowałaś do tej pory, pomijając ceremonię picia herbaty, na którą z resztą to ja się uparłem, było..., odjechane – powiedział i pochylając się nad Grace, pocałował ją w czoło, a potem w oba policzki i na końcu — usta, które muskał delikatnie, bawiąc się jej dolną wargą, którą skubał lekko i ostrożnie zębami, a potem dotykał do tych miejsc czubkiem języka, zgarniając jej wargi i pieszcząc je chwilę — byli sami w przedziale, więc pozwolił sobie na taką zuchwałość.
Uśmiechając się do niej i jej rumieniących się policzków, rozsiadł się wygodniej i słuchał uważnie, co mówiła tak, że nie zauważył, że faktycznie..., jechali i dopiero, kiedy zwróciła uwagę, że obraz za oknem miga, rozmywając się coraz bardziej, zorientował się, że..., faktycznie nie stali już na peronie.
– Nic nie poczułem, mimo że czekałem na szarpnięcie czy..., cokolwiek – odpowiedział, unosząc brwi i otwierając szeroko oczy. Przyglądał się jej chwilę, żeby przysunąć się do żony i pochylając się o wiele niżej, oprzeć się policzkiem o jej wystający coraz bardziej i coraz wyraźniej odznaczający się brzuszek, do którego przyłożywszy usta, zaczął szeptać:
– Twoja mamusia jest tak, jak ty moim największym skarbem, wiesz? Zrobiła dla mnie tak wiele, a mam wrażenie, że jej wciąż wydaje się, że za mało. Będziesz musiała pomóc mi przekonać mamę, że wszystko to..., to nawet za dużo. Jest taka kochana, mądra..., a wiesz że inteligencję dziedziczy się po matce? – Spytał i zadzierając głowę, wpatrzył się w żonę. – Mogę spać całkiem spokojny o naszą..., o nasze dzieci – dodał i po chwili powiedział znów w stronę brzuszka, po którym przejeżdżał wargami i czubkiem nosa:
– Jest piękna i ma anielską cierpliwość do mnie, ale pewnie nie zgodzi się, żebym z Japonii przywiózł tebori irezumi – Wymawiając ostatnie, a szczególnie ostatnie dwa słowa ściszył głos tak, że ledwie dosłyszała, o czym mówił, ale kiedy popatrzył na nią, odrywając się od „małej” i szczerząc zęby, przygryzł dolną wargę..., spodziewał się co zaraz usłyszy...
Przyglądał się jej, nie mogąc przestać się uśmiechać, bo od dnia, kiedy powiedziała, że „wylatują jutro”..., zaskakiwała go w zawsze najlepszy sposób — codziennie. Nie wiedział jak odwdzięczy się jej za tych kilka dni, w których miał wrażenie, że odpoczął bardziej jak kiedykolwiek wcześniej, mimo że nie oszczędzała ani jego, ani siebie, decydując się najpierw na wędrówkę do szczytu świątyni Fushimi-Inari przedwczoraj i dzisiaj, zabierając go do Zamku Himeji, do którego wiedział, że też będą musieli się chwilę powspinać.
Obejmując ją, przeszli przez zawiły labirynt platform i peronów dworca, który z każdej strony zachwycał konstrukcją, która mimo że wykonana w całości z metalowych części, które chwilami przywodziły mu na myśl, czym podzielił się z żoną, gniazdo słowika, wydawała się naprawdę lekka.
Wsiedli w pociąg i kiedy odstąpiła mu miejsce przy oknie, przyciągnął ją do siebie, żeby widziała nie mniej od niego. Gładził jej ramię i kiedy usłyszał „choć raz”, nie mógł nie zareagować. Odwrócił się do niej i trzymając dłonie Grace w swoich, wpatrywał się w jej wielkie, zielonkawe oczy kilkanaście sekund, zanim nie powtórzył po niej:
– Choć raz? Choć raz? Kochanie..., cały ten wyjazd jest największą i najlepszą niespodzianką... Czymś, do czego będę wracać i naprawdę... Każdy dzień przynosi coś, czym nie umiem się nie cieszyć..., może nie okazuję tego bardzo wylewnie..., ale wiesz przecież, że... Nie zawsze umiem, ale wszystko, co zaplanowałaś do tej pory, pomijając ceremonię picia herbaty, na którą z resztą to ja się uparłem, było..., odjechane – powiedział i pochylając się nad Grace, pocałował ją w czoło, a potem w oba policzki i na końcu — usta, które muskał delikatnie, bawiąc się jej dolną wargą, którą skubał lekko i ostrożnie zębami, a potem dotykał do tych miejsc czubkiem języka, zgarniając jej wargi i pieszcząc je chwilę — byli sami w przedziale, więc pozwolił sobie na taką zuchwałość.
Uśmiechając się do niej i jej rumieniących się policzków, rozsiadł się wygodniej i słuchał uważnie, co mówiła tak, że nie zauważył, że faktycznie..., jechali i dopiero, kiedy zwróciła uwagę, że obraz za oknem miga, rozmywając się coraz bardziej, zorientował się, że..., faktycznie nie stali już na peronie.
– Nic nie poczułem, mimo że czekałem na szarpnięcie czy..., cokolwiek – odpowiedział, unosząc brwi i otwierając szeroko oczy. Przyglądał się jej chwilę, żeby przysunąć się do żony i pochylając się o wiele niżej, oprzeć się policzkiem o jej wystający coraz bardziej i coraz wyraźniej odznaczający się brzuszek, do którego przyłożywszy usta, zaczął szeptać:
– Twoja mamusia jest tak, jak ty moim największym skarbem, wiesz? Zrobiła dla mnie tak wiele, a mam wrażenie, że jej wciąż wydaje się, że za mało. Będziesz musiała pomóc mi przekonać mamę, że wszystko to..., to nawet za dużo. Jest taka kochana, mądra..., a wiesz że inteligencję dziedziczy się po matce? – Spytał i zadzierając głowę, wpatrzył się w żonę. – Mogę spać całkiem spokojny o naszą..., o nasze dzieci – dodał i po chwili powiedział znów w stronę brzuszka, po którym przejeżdżał wargami i czubkiem nosa:
– Jest piękna i ma anielską cierpliwość do mnie, ale pewnie nie zgodzi się, żebym z Japonii przywiózł tebori irezumi – Wymawiając ostatnie, a szczególnie ostatnie dwa słowa ściszył głos tak, że ledwie dosłyszała, o czym mówił, ale kiedy popatrzył na nią, odrywając się od „małej” i szczerząc zęby, przygryzł dolną wargę..., spodziewał się co zaraz usłyszy...
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399
a
Joseph Warren
Zamrugała oczyma, czując, jak na jej policzkach wykwitają soczyste pąsy. Choć Joseph pozornie nie powiedział niczego niezwykłego, poczuła się wzruszona. Być może dlatego, że sposób, w jaki na nią patrzył, pochylając się i artykułując słowa, wyrażał nic innego, jak najszczerszą miłość. Nie byli z sobą długo, aczkolwiek okres wzajemnej fascynacji zdążyć przelecieć im pomiędzy palcami. Nie śmiała oczekiwać, że wciąż, bez wytchnienia, będzie wlepiał w nią maślane oczy tak, jak pierwszego dnia, gdy odejmując od ust szklankę z odkopanym z reliktu przeszłości drinkiem, jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Warrena.
Kciukami, kreśliła drobne kółka na wierzchni dłoni, którymi obejmował jej dłonie.
- Przesadzasz, nie zrobiłam niczego niezwykłego. To tylko... Może nie tylko, ale jednak podróż poślubna, którą najchętniej rozciągnęłabym w czasie do całego miesiąca miodowego, bo jest jeszcze tyle miejsc do zobaczenia na własne oczy, ale lepszy tydzień, niż w ogóle. Nic - upierała się przy swoim, dość skromnie rozliczając działania, jakie podjęła, aby mogli właśnie w tym momencie, siedzieć w pociągu ekspresowym, jadącym z Kyoto do Himeji. - ... Jakkolwiek, naprawdę cieszę się, że Ci się podoba w Kraju Kwitnącej Wiśni - dodała, dotykając do jego ust swoimi ciepłymi, rozciągniętymi w uśmiech wargami. Zarzuciła mężowi ręce na szyje, opuszkami muskając kark, gdy całował ją, oddając wszystko to, co nie dało się wyrazić w słowach.
Wyciągając nogi na fotel, siedziała bokiem, oparta ramieniem o ramię Josepha. Wpatrywała się w okno i widok za nim, który sprawiał wrażenie zmieniającej się w szaleńczym tempie klatki filmowej czy w starych, analogowych aparatach filmu. Nie czuła tej prędkości, którą można było podejrzeć na ekranie wyświetlających informację o stacjach po drodze oraz reklamy.
Popatrzyła się na Josepha, kręcąc głową. Nie chciała wtrącać się w tę miłą dla ucha konwersację z brzuszkiem, przynajmniej do momentu, aż nie usłyszała słowa - dwóch słów - kluczy. Prychnęła, odsuwając męża od siebie.
- Ty chyba... Jedną, małą konwalię odchorowałeś tak, jakbyś miał febrę, a marzy Ci się tebori irezumi? - wzrok Grace, pełen politowania, wyrażał nie więcej, niż chyba sobie jaja robisz.
- Wiesz co? Idź, dziaraj się do woli. A jak wylądujesz w szpitalu lub nie będziesz miał siły się podnieść z łóżka, nie licz, że będę się nad Tobą litować i tracić policzone dni w Japonii... Masz rację. Chwała Bogu, że dzieci dziedziczą inteligencję po matce, bo Twoja, momentami jest naprawdę, naprawdę... głupia - prychnęła i krzyżując ręce na wysokości piersi, więcej się na Josepha nie spojrzała. Ignorowała mężczyznę, próbując nadążyć za tekstem, który wężykiem prześlizgiwał się przez ekran.
Zamrugała oczyma, czując, jak na jej policzkach wykwitają soczyste pąsy. Choć Joseph pozornie nie powiedział niczego niezwykłego, poczuła się wzruszona. Być może dlatego, że sposób, w jaki na nią patrzył, pochylając się i artykułując słowa, wyrażał nic innego, jak najszczerszą miłość. Nie byli z sobą długo, aczkolwiek okres wzajemnej fascynacji zdążyć przelecieć im pomiędzy palcami. Nie śmiała oczekiwać, że wciąż, bez wytchnienia, będzie wlepiał w nią maślane oczy tak, jak pierwszego dnia, gdy odejmując od ust szklankę z odkopanym z reliktu przeszłości drinkiem, jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Warrena.
Kciukami, kreśliła drobne kółka na wierzchni dłoni, którymi obejmował jej dłonie.
- Przesadzasz, nie zrobiłam niczego niezwykłego. To tylko... Może nie tylko, ale jednak podróż poślubna, którą najchętniej rozciągnęłabym w czasie do całego miesiąca miodowego, bo jest jeszcze tyle miejsc do zobaczenia na własne oczy, ale lepszy tydzień, niż w ogóle. Nic - upierała się przy swoim, dość skromnie rozliczając działania, jakie podjęła, aby mogli właśnie w tym momencie, siedzieć w pociągu ekspresowym, jadącym z Kyoto do Himeji. - ... Jakkolwiek, naprawdę cieszę się, że Ci się podoba w Kraju Kwitnącej Wiśni - dodała, dotykając do jego ust swoimi ciepłymi, rozciągniętymi w uśmiech wargami. Zarzuciła mężowi ręce na szyje, opuszkami muskając kark, gdy całował ją, oddając wszystko to, co nie dało się wyrazić w słowach.
Wyciągając nogi na fotel, siedziała bokiem, oparta ramieniem o ramię Josepha. Wpatrywała się w okno i widok za nim, który sprawiał wrażenie zmieniającej się w szaleńczym tempie klatki filmowej czy w starych, analogowych aparatach filmu. Nie czuła tej prędkości, którą można było podejrzeć na ekranie wyświetlających informację o stacjach po drodze oraz reklamy.
Popatrzyła się na Josepha, kręcąc głową. Nie chciała wtrącać się w tę miłą dla ucha konwersację z brzuszkiem, przynajmniej do momentu, aż nie usłyszała słowa - dwóch słów - kluczy. Prychnęła, odsuwając męża od siebie.
- Ty chyba... Jedną, małą konwalię odchorowałeś tak, jakbyś miał febrę, a marzy Ci się tebori irezumi? - wzrok Grace, pełen politowania, wyrażał nie więcej, niż chyba sobie jaja robisz.
- Wiesz co? Idź, dziaraj się do woli. A jak wylądujesz w szpitalu lub nie będziesz miał siły się podnieść z łóżka, nie licz, że będę się nad Tobą litować i tracić policzone dni w Japonii... Masz rację. Chwała Bogu, że dzieci dziedziczą inteligencję po matce, bo Twoja, momentami jest naprawdę, naprawdę... głupia - prychnęła i krzyżując ręce na wysokości piersi, więcej się na Josepha nie spojrzała. Ignorowała mężczyznę, próbując nadążyć za tekstem, który wężykiem prześlizgiwał się przez ekran.
grace warren
A better love you won't find today
I will show you love
I will show you love
mów mi/kontakt
kotpsot#2892
a
Grace Warren
Wiedział, że Grace..., nie będzie zadowolona, ale nie spodziewał się takiej odpowiedzi, jaką usłyszał; ścierała nią uśmiech z jego twarzy i kiedy zniknął całkiem, mężczyzna zamrugał kilka razy i odsuwając się pod okno, odpowiedział:
– Powiedziałem, że chciałbym, a nie powiedziałem, że zrobię. Wiem, że zostało nam dzisiaj i jutro tak naprawdę, więc nie rozumiem, czemu uznałaś, że polecę... I kiedy miałbym niby zrobić ten...? – Potrząsnął głową i wbijając się w siedzenie, wpatrywał się w okno, mimo że nie widział i nie interesował go zmieniający się, rozmazany widok. Nie odzywał się dłuższą chwilę, trawiąc, co odpowiedziała — ubodło Josepha jedno zdanie i nie mógł..., chociaż starał się przetrawić tych kilku gorzkich słów. – Wiem..., że nie dorównuję ci inteligencją, ale nie musisz mi o tym przypominać. Nie jestem idiotą tak bardzo, jak może ci się wydawać. – Nie popatrzył na Grace; niby jedno głupie zdanie, ale zabolało go, bo wiedziała, że będąc z byłą żoną, wciąż słyszał jaki jest głupi..., jak nic nie wie i nic nie rozumie, a jego pomysły — wszystkie bez wyjątków — są..., beznadziejne. Poczuł się przez ułamek sekundy tak, jak wtedy, kiedy pochylając się nad brzuchem zaczął mówić do ich dziecka, a w odpowiedzi usłyszał, że „jest idiotą, skoro wierzy, że ono to słyszy i może rozumieć”. Sytuacja wydawała się podobna, ale do tej pory Grace powtarzała, że nie jest tak, jak starała się mu wmówić była żona..., ale nie tylko ona..., że jest wartościowym i inteligentnym, chociaż z trochę..., postrzelonymi pomysłami, człowiekiem. Dzisiaj tymczasem..., może zupełnie nieświadomie..., wbiła mu szpilę w miejsce, które bolało bardziej od innych.
Nie odzywał się, ale nie chciał popsuć tego dnia bardziej jeszcze, więc kiedy poczuł, że położyła rękę na podłokietniku, ułożył na niej swoją dłoń, starając się, żeby nie wycofała się, obejmując samą siebie tak, jak robiła to wiele razy, kiedy..., zawodził ją, ale tym razem nie zrobił przecież niczego złego. Ciszę przerwała dopiero zapowiedź następnej i..., w ich wypadku przedostatniej stacji. Spojrzał na zegarek i spytał, starając się rozładować atmosferę:
– Pojedziemy komunikacją miejską czy weźmiemy taksówkę ze stacji? Bo to jednak kawałek, a i tak, i tak czeka nas wspinaczka do zamku... – Uśmiechnął się niewyraźnie i ledwie zauważalnie; nie chciał nic złego i nie mógł zrozumieć, dlaczego zareagowała z taką..., złość, skoro podzielił się z nią jedynie tym, co chciałby... Tak samo chciał przecież wielu innych rzeczy, ale wiedział, że z rożnych względów nigdy nie będzie ich mieć.. Cisza w przedziale dołowała go dodatkowo, więc kiedy na tablicy pojawiła się stacja Himeji, odetchnął i odwracając się do żony, powiedział:
– Chodź..., zaraz będziemy musieli wysiadać. – Siedział już na skraju fotela i wpatrywał się w Grace wyczekująco.
Wiedział, że Grace..., nie będzie zadowolona, ale nie spodziewał się takiej odpowiedzi, jaką usłyszał; ścierała nią uśmiech z jego twarzy i kiedy zniknął całkiem, mężczyzna zamrugał kilka razy i odsuwając się pod okno, odpowiedział:
– Powiedziałem, że chciałbym, a nie powiedziałem, że zrobię. Wiem, że zostało nam dzisiaj i jutro tak naprawdę, więc nie rozumiem, czemu uznałaś, że polecę... I kiedy miałbym niby zrobić ten...? – Potrząsnął głową i wbijając się w siedzenie, wpatrywał się w okno, mimo że nie widział i nie interesował go zmieniający się, rozmazany widok. Nie odzywał się dłuższą chwilę, trawiąc, co odpowiedziała — ubodło Josepha jedno zdanie i nie mógł..., chociaż starał się przetrawić tych kilku gorzkich słów. – Wiem..., że nie dorównuję ci inteligencją, ale nie musisz mi o tym przypominać. Nie jestem idiotą tak bardzo, jak może ci się wydawać. – Nie popatrzył na Grace; niby jedno głupie zdanie, ale zabolało go, bo wiedziała, że będąc z byłą żoną, wciąż słyszał jaki jest głupi..., jak nic nie wie i nic nie rozumie, a jego pomysły — wszystkie bez wyjątków — są..., beznadziejne. Poczuł się przez ułamek sekundy tak, jak wtedy, kiedy pochylając się nad brzuchem zaczął mówić do ich dziecka, a w odpowiedzi usłyszał, że „jest idiotą, skoro wierzy, że ono to słyszy i może rozumieć”. Sytuacja wydawała się podobna, ale do tej pory Grace powtarzała, że nie jest tak, jak starała się mu wmówić była żona..., ale nie tylko ona..., że jest wartościowym i inteligentnym, chociaż z trochę..., postrzelonymi pomysłami, człowiekiem. Dzisiaj tymczasem..., może zupełnie nieświadomie..., wbiła mu szpilę w miejsce, które bolało bardziej od innych.
Nie odzywał się, ale nie chciał popsuć tego dnia bardziej jeszcze, więc kiedy poczuł, że położyła rękę na podłokietniku, ułożył na niej swoją dłoń, starając się, żeby nie wycofała się, obejmując samą siebie tak, jak robiła to wiele razy, kiedy..., zawodził ją, ale tym razem nie zrobił przecież niczego złego. Ciszę przerwała dopiero zapowiedź następnej i..., w ich wypadku przedostatniej stacji. Spojrzał na zegarek i spytał, starając się rozładować atmosferę:
– Pojedziemy komunikacją miejską czy weźmiemy taksówkę ze stacji? Bo to jednak kawałek, a i tak, i tak czeka nas wspinaczka do zamku... – Uśmiechnął się niewyraźnie i ledwie zauważalnie; nie chciał nic złego i nie mógł zrozumieć, dlaczego zareagowała z taką..., złość, skoro podzielił się z nią jedynie tym, co chciałby... Tak samo chciał przecież wielu innych rzeczy, ale wiedział, że z rożnych względów nigdy nie będzie ich mieć.. Cisza w przedziale dołowała go dodatkowo, więc kiedy na tablicy pojawiła się stacja Himeji, odetchnął i odwracając się do żony, powiedział:
– Chodź..., zaraz będziemy musieli wysiadać. – Siedział już na skraju fotela i wpatrywał się w Grace wyczekująco.
joseph warren
I'll share my dreams And make you see
How your love I need
How your love I need
mów mi/kontakt
manul#1399